czyli
wiosna i sensacyjne losy Pamiętników ostatniego króla.
I znowu okazało się, że to Amerykanie, a nie Rosjanie mieli rację! W październiku ci drudzy przepowiadali nam zimę stulecia, pierwsi zaś twierdzili, że zima będzie lekka, lub że jej w tym roku w Polsce w ogóle nie będzie. Na miejscu Putina poddałbym się zaraz do dymisji. No bo jak można rządzić krajem, bez pomocy dobrych meteorologów. Szczególnie Rosją. Przekonali się o tym w swoim czasie i Napoleon i Hitler. Władyka obecnej Rosji, chyba
o tym jeszcze nie wie, i być może dlatego planuje wyprawę na Kijów. Zapytacie się Państwo, co to ma wspólnego z handlem książkami? - a no nic, poza tym, że na miejscu Putina zostałbym w Petersburgu bukinistą (z jego nazwiskiem nie wypada w Paryżu), że mamy o prawie miesiąc wcześniejszą wiosnę, że kwitną już krokusy, przylaszczki i inne kwiatki, śpiewają ptaszki, i że to dobrze, że kolejna aukcja Lamusa znowu jest internetowa. Zamiast kisić się Bibliotece Narodowej, będziemy mogli licytować książki przez telefon, siedząc na leżaczku. Pomyślał o tym dobry pan Osełko i wiedząc, że o zasilanie na leżaczku laptopa może być trudno, kazał wydrukować normalny katalog. A że tradycyjnego aukcyjnego winka i kanapek nie będzie? - Kochani ! Piwko też dobre, szczególnie na świeżym powietrzu, do kiełbasek lub karkóweczki z grilla.
Moja dobra żona, która jak to zwykle z żonami bywa, obdarzona została wyższym od mojego IQ, czyta to, co przed chwilą napisałem i stuka się w czoło, czemu zamiast pisać o książkach i o aukcji, piszę o Putinie i przylaszczkach. Po pierwsze: co jej do tego - pan Osełko za to płaci; po drugie: nie jestem kretyn i dobrze wiem, że jedną z ozdób naszej aukcji jest sławny, wydany w 1613 roku w Krakowie Zielnik – (kat. nr.16) - w którym uczony Szymon Syreniusz zapewne również i o przylaszczkach pisze. Zadedykował go w tytule, po staropolsku, prawie wszystkim:
… lekarzom, aptekarzom, cyrulikom, barbirzom, rostrucharzom końskim lekarzom, mastelarzom, ogrodnikom, kuchmistrzom, kucharzom, synkarzom, gospodarzom, mamkom, paniom i pannom
a więc - y tym - którzy się za wiosennymi kwiatkami, jak pan Syreniusz słusznie pisze - obzierają. Czy wystawiony na aukcji egzemplarz Zielnika pan Syreniusz zadedykował również Żydom? - tego nie jestem pewien, autorzy katalogu bowiem w opisie, ani słowem nie wspominają, czy egzemplarz aukcyjny zawiera prze rzadki dodatek tej zacnej nacji poświęcony. Usiłowałem to własnoręcznie sprawdzić, ale, gdy pisałem te słowa, książki w antykwariacie jeszcze nie było. Widocznie nie spieszyło się właścicielowi do rozstania z Zielnikiem, co dobrze rozumiem. Miałem kiedyś tę księgę - pośrednicząc kiedyś w jej sprzedaży - przez prawie pół roku w domu. Trzymałem ją tak długo, bo nosiłem się z zamiarem, by samemu ją kupić. Oczywiście skończyło się jak w kiepskim dramacie. Pieniędzy nie zebrałem, Zielnika nie kupiłem. Oddając Syreniusza płakałem bardzo i do dzisiaj, niedoszłej - z powodu mego powszedniego ubóstwa - straty bardzo żałuję.
Na szczęście nie wspominając nic o Żydach, autorzy katalogu w opisie wystawionego na aukcji egzemplarzastarannie wyliczyli wszystkie pozostałe, zauważone w naszym Zielniku braki. Nie są one co prawda małe, ale i cena za dzieło życia Syreniusza nie jest wygórowana. Wartość egzemplarza kompletnego – a takie, nawet w dużych bibliotekach naukowych trafiają się rzadko – mieściłaby się, według mojej oceny, w zależności od stanu, w granicach od 70 do 100 tys. złotych. Stosunkowo niską cenę wywoławcząksięgi na aukcji lamusatłumaczy więc pojawienie się w ostatnich dniach jej reprintu. Czemu? No bo w Polsce, z książkami, bywa inaczej, niż w reszcie cywilizowanego świata. Na przykład w Niemczech, pojawienie się na rynku podobizny jakiejś rzadkiej księgi podnosi na ogół cenę jej oryginału, a u nas jest odwrotnie, na jakiś czas cena takowego dzieła spada. Właśnie wtedy należy je kupować.
Nie ma się co jednak temu zbytnio dziwić, wszak udowodniłem już Państwu, że pogodę dla Polski najlepiej przewidują w Ameryce. I do tego musimy się przyzwyczaić, i to polubić. Czego wszystkim, a przy okazji sobie, życzę.
Nie będę jednak - przy okazji Zielnika - udawał mądrzejszego niż jestem, na starych drukach i - jak twierdzi moja towarzyszka życia - na płci pięknej się nie znam, oczywiście z wyjątkiem tych okazów – w przypadku ksiąg - które bardzo cenię, kocham lub lubię. A prócz Syreniusza należą do nich – dlatego z racji dawnych ksiąg wspomniałem tutaj i o niewieściech – zbiory staropolskich, barokowych kazań. Paniom dorównują one urodą herbowych kartuszy, a przewyższają je przepyszną, potoczystą polszczyzną, płynącą, jak to u dam czasami bywa, na prawie każdy temat. Klasykiem gatunku jest rzadki zbiór kazań Adama Naramowskiego zatytułowany:
Sekret pobożności z utajonych Cnot SS. Fundatorów Zakonnych wyczerpniony a pod skolligowanym Prześwietnych Domów Splendorem Iaśnie Wielmożnego Igmci Pana Marcyana, Michała z Kozielska Ogińskiego Kasztelana Witebskiego […] I Iaśnie Wielmożnej Pani Teressy z Tyzenhauzow Oginskiey Kasztelanowy Witebskiey
w Wilnie w 1723 roku wydany. (kat. nr. 13). Otwiera tę grubą księgę piękny kartusz herbowy z książęcą Bramą Ogińskich i z Bawołem Tyzenhauzów oraz z zabawnym wierszykiem obok:
Sekret na świat wydany, to głosząc przyznawa.
Że nie sekretem u świata jest Ogińskich sława.
Świata część jest Europa, z tą się Bawół brata,
Dom Bawołu z zacności jedna to część świata
Nie są to skromne słowa. Wwielkim sekreciemuszę wam jednak powiedzieć, że w życiu i w herbarzu naszych bohaterów wszystko się pokiełbasiło i było odwrotnie, niż to zostało zaplanowane na rodowej tarczy: zapewne książęcy Bawół Ogińskiego częściej wchodził w bramę Tyzenhauzówny, niż odwrotnie. W małżeńskiej łożnicy Bawół z Bramą pozamieniali się bowiem miejscami.
Tajemnych sekretów w naszej księdze jest zresztą o wiele więcej. Świadczą o tym zdobiące ją glossy. Pokryta nimi została gęsto cała karta poprzedzająca kartę tytułową. Choć autorzy katalogu jej w swoim opisie nie uwzględnili jest ona warta zainteresowania, zawiera bowiem odręcznie wypisane przepowiednie. Jedna z nich na przykład głosi ,że
W zacnym mieście polskim, w roku 1747, będzie wielka klęska, nie ujdą możne sądu: Monarchowie, Biskupi, Senatorowie.
Z ostrożności, chciałoby się rzec procesowej, by możni tego świata w obawie kary nie pouciekali z miasta, autor przepowiedni, niejaki Prochoros (?) nazwy miasta nie podaje, nie możemy więc sprawdzić, czy przepowiednia się ziściła. Paleografem jestem kiepskim, więc nie udało mi się odczytać poprawnie nazwiska kopisty tych przepowiedni, a zarazem pierwszego właściciela Sekretu Pobożności. Pewne jest, że człekiem był uczonym i ksiąg miał sporo, niniejsza została przez niego opatrzona ręcznie wypisanym ekslibrisem i numerem 142.
Kazań Sekret Pobożności zawiera aż trzynaście. Pierwsze poświęcone jest chwale i cnotom proroka Eliasza, Karmelitańskiego Zakonu Ojca, wziętego do Raju żywcem roku 3134 od stworzenia świata. Interesujący może być opis diety proroka:
Nie traci perła koloru przy lilii, nie staje śnieg w umbry przy śnieżystym mleku; mleko świętych niewinność, tę się karmił Eliasz..... A że jadł tak zawsze wstrzemięźliwie, jakby pościł, więc z poszczącymi karmił się Anioły.... prosi więc raz stroskany Boga o śmierć, lecz wyprosiła się śmierć od niego, by nią nie umarł, lepiej o nim mająca triumfować, gdyby żył bez śmierci.
Prawda jakie piękne to słowa, jaka cudowna, nie dzisiejsza polszczyzna! Nie możemy o niej zapominać, bo jest solą naszej kultury.
Solą każdego języka są słowniki. Najstarszym polskim słownikiem w ogóle, po „Skarbcu polsko-łacińsko-greckim” Grzegorza Knapskiego jest również trójjęzyczny, polsko-francusko-niemiecki słownik Michała Abrahama Trotza. (kat. nr 19) Na naszej aukcji znajduje się tom III z jego drugiego, poprawionego i rozszerzonego wydania. Tom dla nas Polaków najważniejszy, bo z językiem polskim na miejscu pierwszym.
Pozostałe dwa tomy, posiadające z tomem trzecim, językowo podobną zawartość, mają kolejno na pierwszym miejscu języki: francuski – tom I, i niemiecki - tom II. Słownik Trotza był księgą o wielu funkcjach: będąc typowym słownikiem frazeologicznym mógł służyć nie tylko do tłumaczeń ale i do nauki żywego języka. We wstępie zaadresowanym do łaskawego czytelnika, sam autor tak o nim pisze:
Masz w nim (w słowniku), Łaskawy Czytelniku, trzech języków wybory, i nie tylko potocznej mowy słowa i przysłowia, ale i różnych nauk wyrazy. Dowiodą zazdrościwym niedowiarkom, że się polska wymowa i na głębsze śmiele zapuścić może nauk skrytości. Z mowy bowiem poznać jakiej kto głowy, a z języka jakich Naród w nauce postępów.
Powyższy tekst, jak i przydługi, bardzo jeszcze barokowy tytuł słownika
Nowy Dykcyonarz to iest Mownik polsko-niemiecko-francuski z przydatkiem przysłów potocznych, przestrog gramatycznych, lekarskich, matematycznych, fortyfikacyinych, żeglarskich, łowczych i inszym Naukom
przyzwoitych wyrazow...
wskazują, jak ciekawą, dla miłośnika języka polskiego, może on być lekturą. Dla jego lepszej charakterystyki przytoczę jedno ze słownikowych haseł. I tak przy słowie BÓG czytamy:
BÓG, m. Gott, Dieu. $ słońce bez słońca, a Boga bez Boga widzieć nie możesz; więcej Bóg ma niźli rozdał, prov. Bóg nieskończony w doskonałości, bo rzeczy nieskończone w różności może uczynić, za czym ich doskonałości w sobie zawiera.
Po słowie tym następuje kolejno kilkanaście haseł: powiedzeń i przysłów, słowo Bóg w kontekście zawierających, w rodzaju: Bóg zapłać; Boga wzywaj, a ręki przykładaj; do Boga tam doktorom – to ostatnie polecam wszystkim bardzo -niektórych już dziś niestety nieużywanych.
Życząc Państwu miłej lektury innych haseł, zawartych w wiekopomnym dziele Abrahama Trotza, proponuję kupno tego i pozostałych, wystawionych na naszej aukcji słowników, a jest ich na niej kilka. Mamy bardzo interesujący Słownik Warszawski Jana Karłowicza oraz Słownik Staropolski Arcta. Pomijając ich niewątpliwą przydatność, są to książki wyjątkowo dobrze prezentujące się na bibliotecznej półce. Szczególnie słownik Karłowicza i tom Trotza, w okazałej stylowej oprawie.
Każde spotkanie z Zielnikiem Syreniusza czy słownikiem Trotza w katalogu aukcyjnym, nawet jeśli się ma te książki w domu, to zawsze wielka przyjemność. Po latach kolekcjonerstwa na aukcjach, najwięcej emocji wzbudzają jednak w człowieku unikaty. Często są to rzeczy małe, niepozorne, czasami mające tylko tę jedną, jedyną zaletę, że nikt ich nigdy z naszych przyjaciół nie widział, ani nie posiadł. Takich unikatów mamy w naszym katalogu kilka. Należy do nich menu uroczystego obiadu wydanego w dniu 4. Października 1879 roku na cześć Józefa Ignacego Kraszewskiego. (kat.nr.28).
Wiadomość o tym, że menu słynnego obiadu w Sukiennicach będzie być może na aukcji lamusa wzbudziła mój entuzjazm. Sam łakomczuch, uwielbiam czytać, co jadali inni. Muszę jednak przyznać, że po uważnej lekturze trochę mnie owo menu rozczarowało. Jest ono zarazem bardzo bogate w ilość dań – choć dwie zupy na 800 zaproszonych gości to wcale nie tak wiele – ale i bardzo skąpe w podstawowe informacje. Niby wybór potraw w karcie wielki, ale co za lekceważenie wyobraźni gości i podniebienia. Same ogólniki! No bo co się w końcu kryje pod słowem barszcz, albo zupa jarzynowa. Wszak barszczy znamy przynajmniej kilka. A więc natarczywe pytania pod adresem menu muszą się mnożyć. Czy Kraszewski w Sukiennicach pożywał barszcz biały, czy czerwony? - ukraiński, z fasolą i zabielany - czy też nasz staropolski, czysty. A na jakim zakwasie? A dodatki? Za przeproszeniem: Tak ogólnikowe - jak w Sukiennicach, menu widywałem za Gierka, w stołecznych barach mlecznym.
Zbliża się Wielkanoc, coś by sobie człowiek przy tej okazji schrupał, może według menu w Sukiennicach upichcił, a tu zupełnie nie ma jak. Same w nim niedopowiedzenia i tajemnice. Dwie pozycje przygotowane na cześć Kraszewskiego pobudziły jednak moją wyobraźnię: fogasz w majonezie i polędwica a la financiere. Początkującym mistrzom kuchni spieszę wyjaśnić, co to takiego.
Fogasz to wielki – uwaga, żyjący podobno tylko w Balatonie – sandacz. W Sukiennicach podano go Kraszewskiemu najprawdopodobniej jako zimną przystawkę, ugotowanego na niebiesko w wywarze z jarzyn, prawdopodobnie z ostrą, węgierską papryką, w majonezie.
Określenia a la financiere ma w kuchni francuskiej podwójne znaczenie. Przede wszystkim oznacza, że danie jest bogato zdobione. Mówi również o rodzaju użytego do mięsa sosu: to sos na bazie madery, koniecznie z czarnymi truflami. Kiedyś – jak jest dziś, nie wiem - do zdobienia potraw a la financiere używano kogucich łap i grzebieni. Polędwica do tego sosu powinna być wołowa. Podaje się go również do grasicy.
Chciałem się dowiedzieć co jadał, bo jestem ogromnym wielbicielem Kraszewskiego, przede wszystkim jako historyka i pamiętnikarza. Wiem, że jako edytor bywał niesolidny, wygładzał i cenzurował obyczajowo teksty, za to jego dzieła historyczne czyta się, jak najlepszy pamiętnik, czego nie można powiedzieć o nudnych w lekturze dziełach dużej części jego zawodowych kolegów. Dziełem życia Kraszewskiego jest Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799 nosząca wielce znaczący podtytuł Studya do historyi ducha i obyczaju. (kat, nr 184) W rzeczywistości jest to, oparty na wielu już dziś nieistniejących źródłach, wszechstronny opis polskiego życia i kultury w ostatnim ćwierćwieczu osiemnastego wieku. Przytoczę jeden z paru fragmentów, poświęconych w tej książce Karolowi Radziwiłłowi Panie Kochanku.
Książę Karol w ostatnich miesiącach zupełnie wzrok utracił. O sejmie słysząc, w kwestii elekcji i tronu dziedzicznego, starym obyczajem przeciwny był zmianie prawa. Na dziewięć dni przed zgonem w Sławatyczach ( nad Bugiem) mówił o królu z wielką serdecznością, odzywając się, że gotów, choć ślepy, stawać w jego obronie.
Przygotowanym był już do śmierci i poczynił rozporządzenia; ciało kazał odwieść do grobu ojców i pochować skromnie bez żadnego przepychu. Synowcowi ks. Dominikowi zostawując spadek, życzył dobrać do Rady zawiadowczej osoby, odpowiedni posiadające majątek (pignus responsionis); „bo – dodawał – majątek mój nie żart”. Wiadomość o zbliżającym się gonie, zrobiwszy testament, przyjął obojętnie i rzekł:
– Śmiało przed sądem Bożym stanę co do obowiązków religii i poczciwego obywatelstwa dla ojczyzny mojej.
Do przytomnych odezwał się jeszcze:
– Przyjaciele i słudzy moi, darujcie mi, kiedym się wam uprzykrzył, pamiętajcie na to, żem i ja człowiek.
Pokażcie mi Państwo drugiego historyka, co by tak pisać potrafił.
Pierwsze wydanie Polski w czasie trzech rozbiorów jest rzadkie, w komplecie praktycznie nie do kupienia. Na naszej aukcji mamy drugie, warszawskie, pośmiertne wydanie tej książki, przygotowane do druku przez prof. Szymona Askenazego. Nieboszczyk Firkowicz, który posiadał oba wydania tej wspaniałej książki, twierdził, że zostało ono ocenzurowane. Osobiście tego nie sprawdzałem, i tak jednak wolę wydanie drugie, bo w przeciwieństwie do pierwodruku jest ono bardzo bogato – zawiera ponad trzysta, dziś często unikatowych fotografii – ilustrowane.
Epokowe dzieło Kraszewskiego właściwie nigdy nie doczekało się należytego uznania ze strony historyków. Czytywane pilnie przez wszystkich, inspiracja i źródło dla wielu, stosunkowo rzadko cytowane lecz często wysysane, od ponad stu lat nie było wznawiane. A szkoda, bo w swojej formie, odwołującej się do relacji świadków, listów i pamiętników, książka ta jest wyjątkowo nowoczesna. Z wielkich historyków docenił ją tylko Szymon Askenazy.
Część nakładu drugiego wydania Polski w czasie trzech rozbiorów otrzymała płócienną, bogato złoconą, oprawę wydawniczą. Od pewnego czasu stała się ona przedmiotem marzeń na ogół nie czytających książek, bo obawiających się uszkodzenia swoich cennych precjozów, kolekcjonerów tzw. złotych opraw wydawniczych. Wiek sprawił, że oprawy te rzeczywiście są bardzo delikatne. Na szczęście nasz egzemplarz oprawiony jest w solidny, zachęcający do częstej lektury półskórek z epoki. Bardzo państwu polecam tę arcyciekawą książkę. To będzie dobry zakup i niezła inwestycja. Książki tej, ze względu na jakość zdobiących ją zdjęć, nie da się bowiem łatwo zreprintować, a na jej nowe wydanie - a właściwie na nowego, odważnego wydawcę, - ze względu na konieczność opracowania do tekstu Kraszewskiego ogromnej ilości skomplikowanych przypisów, przyjdzie nam pewnie następne sto lat poczekać.
Najprawdopodobniej w jakiś mierze Kraszewskiemu zawdzięczamy wydanie kolejnej książki, która znajduje się na naszej aukcji. Są to – Pamiętniki - a raczej fragmenty pamiętników - Stanisława Augusta Poniatowskiego króla polskiego i jego korespondencje z cesarzową Katarzyną II. Czemu Kraszewskiemu? - bo trwale współpracował on na polu edytorskim z Janem Konstantym Żupańskim, chyba największym w historii wydawcą polskich pamiętników i dokumentów, dodajmy, dla rodzimego edytorstwa i dziejów osiemnastego wieku człowiekiem ogromnie zasłużonym. Ze względu na trudny dostęp do oryginału, historia edycji pisanych po francusku polskich pamiętników króla jest tajemnicza i do dziś w pełni nie wyjaśniona. Losy samych pamiętników królewskich są równie skomplikowane.
Do 1950 roku mieliśmy cztery, niezależne, polskojęzyczne edycje pamiętników króla, wszystkie nie pełne:
– poznańską z 1862 roku, prezentowaną na naszej aukcji,
– krakowską z tego samego roku, co powyższa, zatytułowaną Ostatni rok życia króla Stanisława Augusta czyli dziennik prywatny opisujący jego pobyt w Rosji.
– drezdeńską z 1870 roku, zatytułowaną Pamiętniki Stanisława Augusta Poniatowskiego z autografu francuskiego przełożone przez Bronisława Zalewskiego (ze wznowieniami)
– warszawską z 1915 roku, Władysława Konopczyńskiego, zatytułowaną: Pamiętniki króla Stanisława Poniatowskiego wydane w języku francuskim. Przekład...Tom I, część I.
Dokumenty - w formie własnoręcznych odpisów - i notatki do swego panowania król Stanisław August Poniatowski (SAP) robił i gromadził przez całe życie. W ostatnich latach swojego panowania i życia własnoręcznie, na bieżąco w języku polskim prowadził dziennik. Materiały te – po uporządkowaniu - miały najprawdopodobniej posłużyć jako podstawa do przyszłych prac poświęconych królowi, jego hagiografom. Po abdykacji zabrał je ze sobą do Petersburga, gdzie przystąpił do zredagowania ich w języku francuskim, w formie oficjalnych pamiętników. Z relacji jego pazia Jana Sagatyńskiego i z relacji księcia Adama Czartoryskiego wiemy, że
co dzień wstawał po szóstej; po śniadaniu czytywał gazety, potem pisał pamiętniki swego życia przy biurze, które zawsze starannie zamykał, chowając klucz do kamizelki. …. Co zaś pisał? Tego wiedzieć nie można, bo tego nikomu nie wyjawił. Po śmierci jego Paweł Cesarz będący przy jego zgonie, kazał naprzód wszystko opieczętować, a przyszedłszy nazajutrz, w swej przytomności wszystko z owego biurka powybierać i do siebie zawieść.
Tyle Sagatyński. W rzeczywistości wszystkie papiery zmarłego króla, po pobieżnym przejrzeniu ich przez kanclerza Bezborodkę i hrabiego Rumiancewa zostały uporządkowane przez hrabiego Mniszcha i wraz z oficjalnym protokołem przekazane carowi. W protokole tym, znalezione w gabinecie króla pamiętniki SAP wyszczególnione zostały pod numerami: 24 (2 tomy) i 25 (8 tomów). Obejmują one życie króla do roku 1779. W wyniku kolejnych carskich rozporządzeń trafiły one: w części do Centralnego Archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji w Moskwie (2 tomy), w części do Archiwum Rządowego w Petersburgu (8 tomów).
Nie były to jednak manuskrypty królewskie, lecz ich czystopisy, wykonane przez długoletniego sekretarza Stanisława Augusta Poniatowskiego - Christiana Wilhelma Friese - od 1796 roku będącego również w służbie Rosji. O ich autentyczności świadczą naniesione w tekście pamiętników, odręczne poprawki króla.
W papierach Archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji w Moskwie dotyczących Królestwa Polski znajdował się również gruby, oprawny w marokin, tom in folio zatytułowany: Dzieje Revolucyi od 12 Marcia do 16 Octobris 1794 . Zawierał on, w pięciu współoprawnych zeszytach, prowadzone – od 2 marca 1794 do dnia 5 sierpnia 1795 roku - dzienniki króla, tudzież jego, z tego okresu, korespondencję.
Poza rosyjskimi archiwami państwowymi, rękopisy króla przechowywane były także w Cesarskiej Bibliotece w Petersburgu. W bibliotece tej, pod sygnaturą Q IV,53, do 1914 roku znajdował się wywieziony przez Rosjan z Polski – najprawdopodobniej po powstaniu listopadowym - ostatni już, scalony tom dzienników króla. Miał on postać dziennych biuletynów dla rodziny i przyjaciół, wysyłanych przez Stanisława Augusta z Petersburga do kraju na ręce Bacciarellego. Odkupiony od Bacciarellego lub od rodziny króla za 180 zł polskich, przechowywany był on w zbiorach Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Dziennik ten obejmuje okres od 20 lutego 1797 roku do 9 lutego roku następnego. Ze względu na tajemnice korespondencji, duże jego partie zostały przez króla zaszyfrowane, pisane były sympatycznym atramentem.
Złożone jeszcze w cesarskich archiwach dokumenty dotyczące rozbiorów Polski, do dziś objęte są w Rosji ścisłą, państwową tajemnicą i nie są udostępniane historykom. Przez długie lata rozporządzenie to dotyczyło również pamiętników Poniatowskiego. Były one udostępniane zainteresowanym tylko na osobiste polecenie cara. Trwało to aż do roku 1907, kiedy to Cesarska Akademia Nauk uzyskała specjalną, „najwyższą” zgodę Mikołaja II na ich publikację.
Petersburskie, francusko-języczne, dwutomowe, doprowadzone do roku 1779 wydanie pamiętników ostatniego polskiego króla – szczególnie w komplecie - jest dziś ogromną rzadkością, nie tylko na rynku antykwarycznym. Drugi tom tej edycji – poza Rosją - posiada zaledwie kilka bibliotek europejskich. Stosunkowo od niedawna ma go Biblioteka Narodowa. Na rzadkość tej edycji wpływ miały: ograniczony nakład i Rewolucja Październikowa. Pierwszy tom Memoires du roi Stanislas-Auguste Poniatowski ukazał się bowiem nakładem Cesarskiej Akademii Nauk w Petersburgu w 1914 roku, drugi w 1924 roku już w Leningradzie. Oba w redakcji Sergiusza M. Goriainowa pod kierunkiem A.S. Lappo Danilewskiego. We wstępie do tomu drugiego czytamy co następuje :
Tom pierwszy (tego) wydawnictwa ukazał się w roku 1914, druk tomu następnego rozpoczęto zaraz potem i z wyjątkiem tabel był on już gotowy w roku 1917. Śmierć S.M. Goriainowa (5.XI.1918) i A.S. Lappo-Danilewskiego (7.II.1919) tudzież poważne trudności, jakie napotykała drukarnia Akademii Nauk spowodowały opóźnienie publikacji tomu II, który został w końcu ukończony pod kierunkiem akademika S.F. Płatonowa.
Rękopisy króla z ostatnich, czterech lat jego życia 1794 – 1798, powinny zostać wydane w następnych tomach.
Wydawnictwo zostało przerwane. Tekst pozostałych, przechowywanych w Moskwie pamiętników Stanisława Augusta Poniatowskiego, nie ukazał się nigdy.
Uważny czytelnik tego co napisałem, pewno zada sobie pytanie, w jaki sposób , pomimo carskiego zakazu i braku dostępu do tekstu oryginału, fragmenty pamiętników króla ukazywały się jeszcze przed rokiem 1914 w polskim tłumaczeniu. Otóż w pewnym sensie była to wola króla. Przed śmiercią udostępnił on paru zaufanym osobom pewne, gotowe już fragmenty swoich memuarów. Do osób tych należały: książę Adam Czartoryski, który otrzymał kopię pierwszego (z dziesięciu ) „petersburskiego” tomu rękopisów, oraz szambelan Wolski mający polecone napisanie obrony króla przed narodem. W paru kopiach po Polsce krążył również przechowywany później w zbiorach Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, wysyłany partiami do Bacciarellego, biuletyn królewski. Wielkie upodobanie w skandalizujących memuarach – a takimi do pewnego stopnia w części młodzieńczej są pamiętniki Poniatowskiego - znajdował również Wielki Książę Konstanty. Podobno posiadał on sporządzoną specjalnie dla niego kopię pamiętników króla. Po wybuchu powstania, została ona przekazana wraz z innymi dokumentami Księcia z Belwederu do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie, pod sam koniec powstania, została jakoby spalona ( zacierano ślady) wraz z całym archiwum polskiego, powstańczego MSZ.
Podstawę do prezentowanego na naszej aukcji wydania Pamiętników Króla stanowiły rozproszone fragmenty jego tekstów. Niektóre z nich były już wcześniej drukowane po czasopismach. Bardzo niepochlebne dla króla wydanie krakowskie, Lucjana Siemieńskiego, zawierało teksty rękopisów wysyłanych przez króla do Bacciarellego. Wydanie drezdeńskie, które ukazało się w redagowanej przez Kraszewskiego Bibliotece pamiętników i podróży po dawnej Polsce oparte zostało na rękopisie przywiezionym przez księcia Adama Czartoryskiego. Pierwszym polskim wydaniem, sporządzonym na podstawie oryginału było wydanie Władysława Konopczyńskiego. Obejmuje ono niecały tom pierwszy wydania petersburskiego z 1914 roku.Nie byłoby ono możliwe bez pomocy Aleksandra Kraushara. Jak głosi historyczna i antykwarska wieść gminna, jednego z trzech historyków, którzy kiedykolwiek uzyskali zgodę Rosjan na dostęp do ukrytych w archiwach Petersburga i Moskwy materiałów dotyczących rozbiorów Polski. Korzystali z nich: wymieniony już Aleksander Kraushar pisząc swoja słynną monografię Repnin a Polska, biograf Suworowa Fryderyk Smitt i Robert Howard Lord autor wydanej również po polsku książki Drugi rozbiór Polski .
Są wiadomości dobre i złe. Do dobrych należy pojawienie się na naszej aukcji rzadkiego – w handlu bywa raz na 5 lat – poznańskiego wydania Pamiętników Stanisława Augusta Poniatowskiego. Polak - patriota i zarazem kolekcjoner pamiętników powinien to wydanie mieć. Do złych wiadomości należy informacja, że zapewne nigdy nie poznamy pamiętników SAP w całości. Zaginęła bowiem ich część może najważniejsza dotycząca działań króla w czasie Sejmu Wielkiego i Targowicy. Została ona najprawdopodobniej przez współpracowników króla ukryta – być może przechowywał ją kopiujący na polecenie króla jego teksty Christian Wilhelm Friese - lub zniszczona. Musiała bowiem istnieć a Paweł I i jego wysłannicy, nie znaleźli jej w gabinecie Poniatowskiego. Chyba nie byliby zainteresowaniu zaginięciem tak cennego dla nas tekstu. Istnieje za to - na razie niewielka - szansa na dotarcie do ocalałych w archiwach rosyjskich pamiętników SAP z czasu pobytu króla w trakcie powstania kościuszkowskiego w Warszawie i ich opublikowanie. Mogą być pasjonujące, król mógł obawiać się o swoje życie, o mało co nie powieszono wtedy jego brata.
Pisząc historię memuarów naszego ostatniego monarchy korzystałem z petersburskiego wydania Goriainowa. Nabyłem je przez przypadek. Spytacie - jak? skoro tak rzadkie. Opowiem przy innej okazji. To bardzo zabawna, ale już zupełnie inna antykwarska historia.
Książki, myśli i ludzie przyciągają się nawzajem. Ta stara prawda znalazła kolejne potwierdzenie na łamach secretery. Ledwie w poprzednim odcinku rozpisałem się na temat Wincentego Kajetana Kielisińskiego, a tu masz, na aukcji mamy dwa albumy, zawierające łącznie 443 akwaforty tego artysty. (kat. nr 112). Nie rozłączając ich Dom Aukcyjny postąpił słusznie, choć to w zasadzie bibliograficznie dwie odrębne pozycje. Wystawione razem stanowią i najprawdopodobniej długo stanowić będą – znane są już katalogi kilku innych, planowanych na wiosnę aukcji - największe dotąd wydarzenie aukcyjne bieżącego roku.
O książkach wystawianych przez Lamus na Sekreterze pisać mi jest coraz trudniej. Sprawiają to towarzyszące aukcjom coraz obszerniejsze opisy katalogowe. By napisać coś nowego o wystawianej książce chwilami muszę pobawić się w śledczego. Czasami jest to możliwe tylko dzięki niespotykanej dotąd kompletności wystawianego na aukcji dzieła. To właśnie przypadek Albumu K.W. Kielisińskiego. Zawiera on bowiem nie tylko świetnie zachowaną kartę tytułową i frontispis, ale również unikatową kartonową, okładkę wydawniczą. Rozbieżności w ich treści świadczą o problemach, jakie najprawdopodobniej miał Żupański ze zrealizowaniem druku Albumu. Informacja na karcie tytułowej głosi bowiem, że nasz Album ukazał się w litografii i drukiem u M. Jaroczyńskiego w Poznaniu , zaś informacja na okładce - że wydrukowano go w tymże mieście czcionkami W. Dekera i Spółki. Która z informacji jest prawdziwa – być może po części obie – dziś nie rozstrzygniemy.
Nie zawsze czytam książki do końca, za to prawie zawsze sporządzone do nich przedmowy. Ten czytelniczy nawyk bardzo Państwu polecam , bo często przedmowy są ciekawsze od reszty książki. Przedmowa do albumu W. K. Kielisińskiego jest również bardzo interesująca. Znalazłem w niej następującą informację, którą pozwalam sobie w skrócie zacytować:
Wizerunek jego (czyt. Kielisińskiego) wykonany na miedzi w roku 1836 podług rysunku Hadziewicza, znajdą ciekawi w niniejszym zbiorze, po lewej stronie karty „Lwowską kontraktową lożę” obejmującej.
Ciekaw nieznanego mi wizerunku Kielisińskiego wyżej wymienionej karty w naszym albumie nie znalazłem - przyznaję bardzo pobieżnie szukałem. Wydawca nie zadbał o sporządzenie do Albumu spisu rycin, a to bardzo utrudnia poszukującemu zadanie. Ostatecznie znalezienie i ewentualne opublikowanie na secreterze fizys Kielisińskiego, jak również sprawdzenie poprawności podanego w opisie katalogowym faktu, że pięknie sztychowany, znajdujący się przed kartą tytułową księgi frontispis, jest autorstwa Jaroczyńskiego pozostawiam więc szczęśliwemu nabywcy naszego albumu . Moim zdaniem – zdjęcie w katalogu jest małe, a frontispis niesygnowany - mógł go wykonać sam Kielisiński. Wskazują na to wyraźnie cechy stylowe ryciny,.
Kielisiński zmarł w 1849 roku w Kórniku, poświęcony mu Album został przez Żupańskiego wydany zaledwie w cztery lata później. Frontispis poprzedzający kartę tytułową Albumu musiałby więc być przygotowywany przez Kielisińskiego na kilka lat wcześniej. Jest to możliwe, przecież przygotowanie Albumu do druku zapewne trwało. Wcześniej próbowałem wykazać, że Żupański miał jakieś istotne trudności ze zrealizowaniem w druku naszej książki. Ich ślady zostały zapisane na okładce i karcie tytułowej Albumu.
Karta tytułowa Albumu oraz zawarte w nim i w Poszycie dodatkowym ryciny są zachwycające, szczególnie te najmniejsze, które wypada oglądać przez szkło powiększające. Na mnie największe wrażenie zrobiły typy ludowe i podobizny Żydów. Również miniaturowe scenki, na przykład: te z Poszytu, przedstawiające chłopską szopkę tudzież wiejskie kolędowanie: z gwiazdą, Turoniem i kozą. Twórczość Kielisińskiego przywodzi na myśl miniaturowe ryciny sławnego Jacques Callota i Daniela Chodowieckiego. Tego ostatniego nie bez kozery - portret Chodowieckiego wraz z żoną figuruje przecież w naszym albumie.
Napisałem Państwu o kilku unikatach obecnych na naszej aukcji wypadałoby więc przynajmniej jeszcze choć jeden z nich przytoczyć. Jest nim nie notowany przez Estreichera, wydany w 1805 roku, w Warszawie nakładem P(ana) Ludwika Kocha, Zbiór jeszcze nowszy piosneczek y ariów.
(kat, nr 454) We wstępie do tej niewielkiej broszury czytamy:
Przyrzekło się dawniej, nowy zbiór Śpiewów Polskich już na Teatrze słyszanych, już zkąd inąd zaletę mających wydać, teraz to nasze przyrzeczenie dopełniamy dla ukontentowania czytelników i wzajemnie upraszamy radość nam sprawić rozebraniem.
Zbiór jeszcze nowszy, jak widać i słychać, został przez czytelników „rozebrany” do szczętu, skoro stał się unikatem. Piosnek w nim jednak niewiele. Wśród nich „zaleca się” treścią śpiew Księgarza, który miłym braciom tkwiącym w warszawskich księgarniach, w zalewie współczesnych, obcojęzycznych wydań dedykuję:
Pani teraz taka moda
Cudzym towarem się szczycą.
Gust, rozum, suknia, uroda,
Wszystko lepsze za granicą.
Lecz nad wszystkie Francuszczyzny
Milszy język swej Oyczyzny.
Jak widać niewiele się od czasów pana Ludwika Kocha w naszym kochanym kraju zmieniło. Matka polszczyzna nie tylko na fejsbuku i w esemesach, ale i w księgarniach, odłogiem leży.
Rozpisałem się jak zwykle niepomiernie. Nieboszczyk Kmicic rzekłby do mnie: kończ waść i wstydu sobie oszczędź, co niniejszym mam zamiar za chwilę uczynić. Kończąc chciałbym zwrócić Państwa uwagę czterotomowe wydanie Pierścionków babuni czyli biegu życia kobiety pióra Karoliny Wojnarowskiej (kat. nr 452). Ukazało się ono w 1845 roku w Lipsku u Jana Nepomucena Bobrowicza, nakładem zasłużonej dla kultury polskiej Księgarni Zagranicznej. Poza piękną, wykonaną w epoce oprawą posiada ono zabawne motto:
Jesteś Ci piękną – dowiedź, że Bóg się nie mylił
Kiedy nad Tobą wieniec piękności pochylił;
Jesteś Ci szpetną – wtedy obwieść to po świecie,
Że czasem wielkie cnoty w niepozornym kwiecie.
Po motcie tym następuje zdanie: „Natura kochana Józiu zrobiła Cię piękną powierzchownie..”
Idzie Wielkanoc, w ramach gender taka refleksja - na koniec - przyda się pewnie każdemu. Również niejeden, wybacz mi kochana Józiu, mężczyzna powinien z niej, póki czas, skorzystać.
Z okazji Wielkiej Nocy na okładce naszego katalogu pojawił się objuczony pisankami zajączek. W środku znajdziecie go Państwo pod numerem 97. Towarzyszą mu spaniel i kurczaczek. Zajęcy w Polsce coraz mniej, widocznie globalizacja i ekumenizm im nie służą, a takiego z jajami, jako żywo w polu jeszcze nie widziałem. Spłodził go świetny ilustrator książek dla dzieci - Janusz Grabiański. Żadna żona, za takiego zająca, otrzymanego w prezencie na Wielkanoc – jak ułani jest malowany - się nie pogniewa. Tylko 600zł wystarczy, by go złapać. Dzięki temu zaoszczędzicie Państwo na soli do święconki.
Pozdrawiam Jan Straus.
- Brak komentarzy
Komentarze