[secretera].
portal bibliofilsko-aukcyjny

lub

Tajemnice bibliofilskiej SECRETERY. Odc. 1.

25 wrzesień 2013 | Jan Straus

      Internet to nie mój żywioł , otrzymawszy  od antykwariatu Lamus zaproszenie na niniejszą aukcję byłem więc pełen obaw, jak to będzie. Odetchnąłem z ulgą, gdy do moich rąk dotarł katalog aukcyjny taki, jak poprzednie. Po raz kolejny okazało się, że XXI wiek i nadciagające z nim zmiany nie muszą być tak straszne, jak je sobie wyobrażałem. Pokrzepiony myślą, że dalej  – jakoś to będzie -  odpowiedź na pytanie, jak zalogować się na portalu aukcyjnym w SECRETERZE odłożyłem na później i przystąpiłem do wertowania katalogu. A oto wyniki.

      Po latach, każdy nowy katalog antykwarski, który dociera do moich rąk, to zaproszenie do spotkania z dobrymi znajomymi. Są nimi książki. Witam się z nimi: z tymi, które już posiadam i z tymi, których z różnych powodów jeszcze nie nabyłem. Zawsze zastanawiam się kiedy ostatni raz widziałem interesujące mnie pozycje: pięć, dziesięć, czy może więcej lat temu. Najciekawsze są oczywiście zawsze te , które spotykam po raz pierwszy. Te ostatnie staram się zawsze dokładnie obejrzeć przed aukcją. Nieważne, czy je kupię! Robię to dla zasady. W selekcji pomaga mi doświadczenie, czterdzieści parę lat kolekcjonerstwa, które mam za sobą. Pokazuje ono, jak bardzo mylące mogą być w katalogach uwagi antykwarskie w rodzaju: rzadkie, bardzo rzadkie, rara. Zachęcając do kupna, objaśnieni te nie wyjaśniają dlaczego książka jest rzadka. A odpowiedź na to pytanie jest dla amatora białych kruków najistotniejsza.  Rozprawę: o rzadkości polskiej książki w ogóle odkładając na później – nie czas tu na nią i nie miejsce – ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że książkę może być trudno nabyć z kilku przyczyn:

- została wyniszczona: zachowała się w nielicznych, czasami pojedynczych  egzemplarzach (znamy przypadki, w których zachował się tylko jej bibliograficzny opis),

- jej zasoby rynkowe zostały wyczerpane: na stałe trafiła do bibliotek, najczęściej publicznych, w handlu jest więc trudno dostępna,

- jest poszukiwana:  jej  posiadacze – bywa dość liczna - z różnych powodów,  nie są zainteresowani jej sprzedażą.

Stary lis antykwarski dobrze wie, że książki trudne do nabycia z dwu pierwszych powodów należy kupować bez względu na cenę, okazja do zakupu może się bowiem już więcej  nie powtórzyć; wie również, że z zakupem  książek poszukiwanych można się nie spieszyć, i że warto czasami powstrzymać emocje i poczekać na dogodniejszą okazję, pozwalając bibliofilskiej młodzieży licytować się do woli, a mniej doświadczonym antykwariuszom uczyć się na własnych błędach.

Sytuację wszystkim ułatwiłoby powszechne zastosowanie innego, niż obecnie przyjęty, sposobu zaznaczania rzadkości książek: w przypadku książek absolutnie rzadkich przyjęcie stopniowania: unikat, rzadkość bibliograficzna; w przypadku książek trudnych do nabycia, bo niedostępnych na rynku: rara, bardzo rzadkie, rzadkie; w przypadku książek modnych: bardzo poszukiwane, poszukiwane. Czasami zaproponowany opis można by łączyć stosując zapis dwuczłonowy, np: bardzo rzadkie i poszukiwane. Domyślam się , co na moją propozycję powiedzą wytrawni zbieracze.  Pukną się w czoło i szepną mi:

                stary, zastanów się, co robisz? Podcinasz gałąź na której siedzisz.  

Nie zmartwię się tym zbytnio. Instynkt samozachowawczy podpowiada mi, że i tak wybrane antykwariaty, nie posłuchają mojej rady. A teraz ad rem, czyli wróćmy do naszej aukcji.

Wracając do aukcji. W naszej  SECRETERZE  jest trochę książek bardzo rzadkich i rzadkich, którym w opisie poskąpiono powyższych atrybucji. Do książek bardzo rzadkich należy całka wydawnicza pamiętnika płockiego Dziedzilija. Konia z rzędem temu, kto bez czytania wytłumaczy znaczenie jej tytułu.Wymienione jako bardzo rzadkie wydanie Sybilli Jana Pawła Woronicza moim zdaniem, aż na tak wysokie wyróżnienie nie zasługuje. Do książek rzadkich należą z pewnością: Sadoka Barącza: Żywoty sławnych Ormian w Polsce, Cieszkowskiego Józefa: Obrazy z życia i podróży, czy - chyba nawet bardzo w handlu rzadka - kijowska Gwiazda. Wymieniłem tylko niektóre.

Książek z różnych względów poszukiwanych  na naszej aukcji jest znacznie więcej. Prywatnie chciałbym zwrócić Państwa uwagę na kapitalna monografię Józef Widajewicza: Z przeszłości Buszcza. Moim zdaniem, jest ona przez kolekcjonerów kresowianów szukających przede wszystkim opisów swojego rodzinnego miasta stanowczo niedoceniana.

Pojawienie się książki w katalogu antykwarskim oznacza często rozpad czyjegoś prywatnego księgozbioru, niedolę jej właściciela. Pisząc te słowa próbuję Państwu unaocznić, że w niniejszym katalogu wspominamy nie tylko wybitnego człowieka i historyka - Jerzego Łojka - ale i żegnamy jego bibliotekę. Jest szansa, że choć w małym fragmencie odrodzi się ona na Waszych półkach. Typowy profesorski księgozbiór autora Dziejów sprawy Katynia  zawiera bowiem wiele interesujących książek. Część z nich została dokładnie opisana w naszym katalogu.  Niektóre  pochodzą również z biblioteki innego wielkiego polskiego historyka Emila Kipy. Obok  Aleksandra Gieysztora, Henryka Samsonowicza i wielu innych polskich historyków  Jerzy Łojek był  jego uczniem.  Profesor Kipa był wybitnym wolnomularzem i bibliofilem, ostatnim Wielkim Archiwistą – a więc również bibliotekarzem - Wielkiej Loży Narodowej Polski. To niebywała gratka stać się posiadaczem ksiąg należących do dwu, aż tak wybitnych ludzi.

Po śmierci profesora Kipy historyczny księgozbiór WLNP w dużej części trafił do zasobów Biblioteki Narodowej w Warszawie, gdzie niestety został rozproszony.   Pochodzące z niego książki pojawiały się nawet na rynku antykwarskim. Można je rozpoznać po ekslibrisie z wyobrażeniem pięcioramiennego świecznika. Sądząc po sygnaturze  - E.B. -  jego autorem był Edmund Bartłomiejczyk. Czyżby nasz znakomity grafik był  masonem?


       


W góry, w góry miły bracie, tam przygoda czeka na cię –
ten piękny cytat z Pieśni o ziemi naszej Wincentego Pola na stałe zadomowił się w polszczyźnie. Nie dziwota. Kiedyś przecież  poezje autora Przygód JP Benedykta Winnickiego popularnością dorównywały wierszom Adama Mickiewicza. W naszym katalogu znalazł się wyjątkowo ładny egzemplarz pierwszego wydania tej książeczki, który   - rzecz nie bywała – zachował piękną okładkę wydawniczą. Mimo iż jest ona nie podpisana, charakterystyczny rysunek i układ przedstawionych na niej postaci, nasuwają przypuszczenie, że jej autorem był Wincenty Kielisiński. I tak  jest w istocie. Dowiadujemy się o tym z drugiego - o 12 lat późniejszego - wydania tej uroczej książki. Wspaniała oprawa wydawnicza, która ją zdobi, stanowi replikę wydania pierwszego. Widnieją na niej wyryte dwa nazwiska: Kielisiński i Bellow.

Piękny egzemplarz  drugiego wydania Pieśni o ziemi naszej znajdziecie Państwo w pierwszym tomie znakomitego Empireum Waldemara Łysiaka. W opus magnum tego Wilka z Saskiej Kępy czytamy: skórzana „oprawa introligatorska multiplikowana”.  W kwestii „introligatorskiej multiplikowaności” owej luksusuwej oprawy nasz znakomity kolekcjoner jednak się myli bowiem w ostatnich paru latach pojawiły się w handlu, aż  dwie oprawy płócienne identyczne z opisywaną.  Mamy więc do czynienia nie z żadna multiplikacją oprawy lecz z typową oprawą wydawniczą.

Pomimo podobieństwa, różnice pomiędzy dwoma opisanymi wydaniami poematu Wincentego Pola są spore. W wydaniu pierwszym znajduje się kilkanaście drzeworytowych winietek - ich brak łatwo zauważamy  w wydaniu drugim. Winietki te same w sobie urocze, swoją treścią nie pasują jednak zupełnie do Pieśni o ziemi naszej – ba! - chwilami nawet ją ośmieszają.  Jak owa kura znosząca  jajo – s.82 – w  patetycznym hołdzie złożonym przez poetę dziewczętom polskim. Wskazuje to na fakt, że w pierwszym wydaniu księgi Wincentego Pola mamy do czynienia  z winietami przypadkowymi, kupnymi a nie - jak sugerują autorzy opisu zamieszczonego w naszym katalogu - z winietami  specjalnie przez Wincentego Kielisińskiego do poematu  zaprojektowanymi. Usunięcie kłopotliwych rycin z drugiego wydania poematu potwierdza tę hipotezę i wyjaśnia wszystko. Ponieważ w literaturze przedmiotu brak na ten temat wyraźnych zmianek, autorzy katalogu SECRETERY mieli prawo się pomylić.        

Pierwsze wydanie Pieśni o ziemi naszej ukazało się w 1843 roku.  Okładka Kielisińskiego jest więc jedną z  najstarszych polskich, broszurowych okładek wydawniczych  aautorstwa znanego z imienia i nazwiska artysty. Należy do nich również wykonana w 1843 roku okładka do pierwszego tomu Biblioteki starożytnej pisarzy polskich autorstwa Kazimierza Władysława Wójcickiego.

O ile Wincenty Kielisiński  - poza Pieśnią o ziemi naszej - zaprojektował na pewno tylko jeszcze jedną okładkę - jej replika zdobi lico płóciennej oprawy wydawniczej  Legend historycznych pióra Bronisławy Kamińskiej - to Wincenty Smokowski wykonał ich przynajmniej jeszcze  kilka. O jednej z nich dowiadujemy się z krótkiej notki w Spisie ważniejszych polskich książek i czasopism ilustrowanych XIX wieku zamieszczonym przez Andrzeja Banacha w jego Polskiej książce ilustrowanej 1800 – 1900. Notka ta – s.428 - brzmi następująco:

August Wilkoński, Ramoty i ramotki literackie, t. 1 – 2, Warszawa, [druk.:] J. Kaczanowski. D r z e w o r y t , W, Smokowski  [5 i okładka]

Opisane przez Banacha wydanie Ramot i ramotek Wilkońskiego  ukazało się w 1845 roku. Jest ono bardzo rzadkie, tak rzadkie, że jego okładka nigdy nie była reprodukowana. Nie wiemy gdzie się ona aktualnie znajduje, nie mamy więc żadnej pewności, że  r z e c z y w i ś c i e  się zachowała. Nie ma jej oczywiście również na aukcji SEKRETERY.  Znajdziemy na niej za to trzecie,bardzo poszukiwane ze względu na efektowną, płócienną oprawę wydawniczą  i  ilustracje pięciotomowe wydanie tych Ramot.  Ilustracji tych jest 101. Szkice do nich sporządził Franciszek Kostrzewski. Brał on również udział w projektowaniu oprawy tej pięknej książki,  zdobi ją bowiem duża winieta jego autorstwa. Franciszek Kostrzewski miał tak duży wpływ na ostateczny kształt trzeciego wydania Ramot i ramotek Wilkońskiego, że zrosło się ono na trwałe z jego imieniem. Fakt ten docenił wydawca książki - Józef Unger – zezwalając na umieszczenie na oprawach dzieła, na równych prawach z autorem tekstu, nazwiska rysownika. Po raz pierwszy w historii na okładce polskiej książki ilustrowanej  widnieje więc wytłoczony dużymi złotymi literami napis:

 Ilustrował F. Kostrzewski

 Długo będziemy musieli czekać na następną książkę, w której  podobnie zostanie uhonorowany ilustrator. Podobnego wyróżnienia nie doczekali w XIX wieku ani Juliusz Kossak, ani Ellwiro Andriolli. Dlatego też z ogromnym zdziwieniem i zainteresowaniem przeczytałem w katalogu SEKRETERY przy opisie naszej książki zapis:

 sygnowana oprawa wydawnicza A. Mórawskiego.

W  świetle tego, co Państwu powiedziałem, wydaje się, że prawda jest jednak inna, a opis naszej aukcji powinien brzmieć inaczej:

oprawa wydawnicza według projektu (?) Fr. Kostrzewskiego, oprawę do tomu pierwszego wykonał Antoni Mórawski.

Nie piszę tego wszystkiego, by w jakiś sposób dokuczyć osobie, która sporządziła katalog naszej aukcji, lecz by uściślić fakty. Są one bowiem dla osób interesujących się  polską oprawą wydawniczą wiele mówiace. Oto i one:

      -  zawarta w naszym katalogu  informacja, że oprawę do pierwszego tomu Ramot wykonał A. Mórawski pojawia się  w historii opisów bibliograficznych dzieła Wilkońskiego chyba po raz pierwszy; oznaczać to może , że tylko część nakładu tego tomu została oprawiona w jego pracowni,

       - pozostałe tomy są niesygnowane, co oznacza, że oprawiać mógł je ktoś inny, nie uznający za konieczne używanie sygnatury .

To ostatnie przypuszczenie jest bardzo realne. Ze względu na popularność dzieła nakład Ramot musiał być duży, wątpliwym wydaje się więc, by całość pięciotomowego dzieła mogła być oprawiona w krótkim czasie w jednej niewielkiej introligatorni. Zakładów oprawiających Ramoty musiało więc być przynajmniej kilka. Kto był ich właścicielem? Cząstkową odpowiedź na to pytanie znajdziecie Państwo w książce, którą aktualnie przygotowuję do druku. Na razie najcenniejsza niech będzie dla nas konstatacja: wydane w 1873 roku Ramotki  -  w sumie parę tysięcy tomów -  nie zostały oprawione w Berlinie, ani w Lipsku.  Wiemy to na pewno dzięki sygnaturze Mórawskiego.  Wbrew różnym stwierdzeniom w Polsce, w Warszawie byli odpowiedni ku temu ludzie i maszyny.

W świetle powyższego zupełnie  inaczej możemy spojrzeć na historię polskiego introligatorstwa ostatniego czterdziestolecia  XIX wieku i powstałe w tym czasie w Warszawie oprawy. Należy do nich obecna na naszej aukcji płócienna oprawa  luksusowego wydania książki Ludwika Kondratowicza: Urodzony Jan Dęboróg.  Bardzo ją Państwu polecam. Stosunkowo niewielkie uszkodzenia jakie posiada, mogą być usunięte niewielkim kosztem przez wprawnego konserwatora, i  to bez pozostawienia wyraźnych śladów! Na dodatek, porównaniu z tak zwanymi oprawami niemieckimi, elegancja oprawy Jana Dęboroga  jest zdumiewająca. Moim zdaniem została ona wykonana w zakładach Józefa Ungera, a konkretnie w istniejącej przy jego drukarni introligatorni. Potwierdza to brak sygnatury na płótnie oprawy. Unger, w przeciwieństwie do Mórawskiego nie musiał swoich wyrobów  ani chwalić, ani publicznie reklamować. Czasy kiedy nawet w przypadku najlepszych introligatorni  będzie to niezbędne jeszcze przecież nie nastały.

W porównaniu z wiekiem dziewiętnastym, atrybucja opraw wydawniczych wykonanych w XX wieku nie sprawia w Polsce większych problemów. O pięknej książce Polska na morzu nie będę więc pisał w kontekście jej oprawy. Wszystko tutaj jest jasne. Zaprojektowało ją Atelier Girs Barcz. I to pięknie! Opasujący naszą oprawę kotwiczny łańcuch trafnie symbolizuje silny związek odradzającej się Polski z morzem.

Możemy wybrzydzać: że wystawiony na aukcji egzemplarz jest oprawiony w płótno – nieliczne były oprawione w skórę – że nie posiada bardzo rzadkiej obwoluty – fakt - lecz cena wywoławcza egzemplarza z pewnością  byłaby wtedy inna!

Będę pisał o Polsce na morzu ponieważ jej edytor - Główna Księgarnia Wojskowa  wydał do niej niezwykle rzadki dodatek, o którym mało kto pamięta. Promuje on najważniejsze polskie firmy żyjące z morza. Zredagowany w dwu językach: polskim i angielskim był podobno specjalnie sporządzony  na użytek pasażerów transatlantyku MS Stefan Batory. Niewielka biblioteka znajdująca się przed wojną na pokładzie tego słynnego statku była dobrze zaopatrzona. Oprawy do znajdujących się w niej książek sporządzał podobno sam Bonawentura Lenart. Wszystko to przepadło we wrześniu 1939 roku wraz z przeznaczeniem statku do transportu alianckich sił zbrojnych. Luksusowe wyposażenie MS Batory zostało najzwyczajniej rozkradzione.

Dodatek reklamowy do Polski na morzu ma format książki, którą reklamuje. Na jego okładce widzimy żyrokompas i gwiazdę polarną prowadzącą statki po wzburzonym morzu. Jest ona prawie identyczna z książkową obwolutą. Brak  na niej jednak jakichkolwiek napisów. O treści publikacji informuje nas dopiero jej strona tytułowa. W środku - poza tekstem reklam - znajduje się kilka bardzo ciekawych zdjęć i fotomontaży. Dodatek reklamowy do Polski na morzu swoją formą bardzo przypomina podobną publikację przygotowaną przez Atelier Girs-Barcz do Albumu Legionów Polskich. Jest jednak  od niego znacznie  rzadszy. Nie trzeba dodawać, że w całości jest autorstwa  znakomitej pary warszawskich artystów: Anatola Girsa i Bolesława Barcza.

W czasach, które nastały, kolekcjonerzy coraz częściej kupują książki ze względu na oprawę, nie treść. A to ona przecież, moim zdaniem,  jest najważniejsza. Przykładu  jak zabawne i interesujące  mogą być stare książki dostarcza widniejąca na naszej aukcji kijowska Gwiazda. Już sam jej podtytuł: Xiążka składkowa mówi nam, że każdy powinien znaleźć w niej dla siebie coś interesującego. Jednym słowem Gwiazda to literackie mydło i powidło. Dla mnie powidłem są  znajdujące się w niej pamiętniki, a szczególnie jeden: Karola Kaczkowskiego. Wspomina on szkolne lata spędzone w słynnym Liceum Krzemienieckim. To tam, przyszłemu lekarzowi zaszczepiono miłość do pióra. Zaowocowała ona w jego dorosłych latach zabawnymi wierszowanymi receptami, które ordynował swoim pacjentom. Jeden z nich zamieścił w swych barwnych wspomnieniach. Przytaczam jej początek i zakończenie:

 

                Mości Hrabio!

                Niech nie wabią

                Ni kotlety

                Ni pasztety

                Ni pirogi

                Bo to wrogi.

                Na nogi!

               ………………..

               Na stół klejek

               Trochę ciasta

               W rękę kijek

               Ot, i basta!

 

Sądząc po zaleceniach Hrabia musiał cierpieć na podagrę, wiec recepta Kaczkowskiego musiała mu pomóc. Swoją drogą, o ile skuteczniejsze byłoby dzisiaj leczenie gdybyśmy mieli takie recepty i tak dowcipnych lekarzy.

Karolem Kaczkowskim naprawdę warto się zainteresować, choć to bardzo kontrowersyjna postać, oskarżana przez niektórych o zdradę narodowej sprawy. Wszystkie jego książki są naprawdę rzadkie, a w dodatku pasjonujące. Gdy napotkacie gdzieś jego czterotomowy Dziennik podróży do Krymu, czy wydane we Lwowie dwutomowe Pamiętniki – proponuję: kupować! Satysfakcja kolekcjonerska i wyśmienita lektura zapewnione.

Założycielem Liceum w  Krzemieńcu i jego dobrym duchem był Tadeusz Czacki.  W kościele policealnym przez lata było przechowywane jego serce. W czasie wojny urna zaginęła. Ktokolwiek wie, gdzie serce Tadeusza Czackiego się obecnie znajduje, niech da znać piszącemu te słowa. Bo bije po dawnemu w Krzemieńcu. To pewne.

Sandomierz w dziewiętnastym wieku miał szczęście do ludzi pióra. Powstało kilka ważnych, opisujących to miasto monografii. Najstarszą z nich sporządził Jan Nepomucen Chądzyński, najlepszą napisał  ksiądz Melchior Buliński. Jest ona na naszej aukcji. Choć brak w niej jednej ryciny, nie wybrzydzajmy, egzemplarz Monografii miasta Sandomierza jest wyjątkowo ładny.  Piszę o tym wszystkim, by znaleźć pretekst do zacytowania Państwu tekstu odręcznej, unikatowej dedykacji, postawionej ręką nieznanego kaligrafa na czole naszego egzemplarza. Oto ona:

Jaśnie Wielmożnemu Rzeczywistemu Radcy Stanu M. Kujawskiemu w upominku czci i uwielbienia, w dowód serdecznej wdzięczności, składa w ofierze, z Błogosławieństwem Pasterskim, Biskup Diecezji Sandomierskiej, ks. Józef Juszyński.

Cytowana dedykacja to wyjątkowo jaskrawy przykład spolegliwości wysokiego przedstawiciela  polskiego kleru w stosunku do zaborcy. Takich postaw w czasie rozbiorów było w Polsce więcej, na przyszłość warto o tym pamiętać. Nie znając autora kaligrafii, znamy jej autora.  To infułat Juszyński. W naszym egzemplarzu brak portretu Księdza Bulińskiego.  Pewno korzystając z jakiejś okazji  „ wyrwał się sam” ze wstydu, by nie patrzeć na dedykację swojego sandomierskiego przełożonego dla jakiegoś mizernego urzędniczyny. Nieznany skryba wpisał mu ją bowiem pod samym nosem.

Na poważnych aukcjach rzadko wystawia się pojedynki. Mam na myśli nie pojedynki pomiędzy kolekcjonerami – choć i tutaj jakiś aukcyjny kodeks Boziewicza by się przydał i podbijający w trakcie licytacji ceny własnych książek właściciele nie powinni być wpuszczani na salę – ale o pojedyncze tomy jakiegoś rozproszonego dzieła.  Doświadczeni kolekcjonerzy dobrze wiedzą, że kupowanie pojedynczych tomów z zamiarem skompletowania całości  na ogół nie opłaca się: koszt składanego kompletu jest zwykle wyższy, jego zebranie wymaga cierpliwości,  całość złożona z kilku różnie oprawnych tomów może prezentować się pstrokato na bibliotecznej półce. Niekiedy jednak na zdobycie upragnionej książki nie ma innej rady. I to jest to właśnie casus Zwierzętopisma ogólnego Feliksa Pawła Jarockiego.  Czemu? –  nie pamiętam, by w ciągu ostatnich trzydziestu lat książka ta w komplecie pojawiła się na jakiejkolwiek aukcji.

Feliks Jarocki trzeci tom swojego dzieła wydał w 1822 roku. Dwa lata po tomie pierwszym.  Swoje dzieło pisał powoli. Poszczególne tomy ukazywały się sukcesywnie, prawie rok po roku i były sprzedawane w prenumeracie. Rozpisanie tej ostatniej na tak poważną i grubą książkę było wówczas  koniecznością. Nie było bowiem w Polsce księgarza, który nawet w części chciałby sfinansować tak rozległe dzieło. W dodatku z rycinami. Ryzyko handlowe było zbyt duże. Poszczególne  tomy  Zoologii ukazały się więc w latach 1820 – 1825 i były dostępne tylko po wykonaniu przez prenumeratora  przedpłaty. Utrudniało to współczesnym skompletowanie dzieła. Wykruszali się przecież starzy prenumeratorzy  - wymierali bądź nie byli zadowoleni  z treści lub ceny książki – nowi  rozpoczynali gromadzenie  dzieła często dopiero od kolejnego tomu. Obserwujemy to w   spisach prenumeratorów i w załączanych do poszczególnych tomów adresów Jarockiego do rozczarowanych czytelników  - prenumeratorów.  Oto treść jednego z nich, zamieszczonego w tomie Zwierzętopisma Jarockiego, który  znajduje się na naszej aukcji:

 

DO CZYTELNIKA.

Lubo przy ogłaszaniu prenumeraty na to dzieło nie omieszkałem uprzedzić o tem Czytelników, że z przyczyny nierówney wielkości gromad tomy jego nie mogą mieć grubości jednakiey: mimo to poczytuję sobie za obowiązek podanie przyczyny, dla którey ten tom musiał wyyśdź tak cienki. Tych dwu zawartych w nim gromad nie mogłem złączyć z gromadą następuiącą;  gdyż ta jest tak wielką, jż sama jedna da tom ( między temi pięciom) naywiększy. Rozerwanie wiec tak piękney gromady dla powiększenia tomu trzeciego, wiem, że każdy byłby mi za złe poczytał.  

By rozbawić liczniejszą, niż gromada płazów,  piękną grupę moich czytelników  specjalnie zachowałem w cytacie oryginalną pisownię Jarockiego, tłumaczącego prenumeratorom rozgoryczonym wysoką ceną, czemu trzeci tom - choć drogi - jest tak cienki. Cóż zresztą innego  biedny miał począć: przecież do naszych czasów gady – wyjąwszy kopalne - ocalały nieliczne.

Wszystko to co napisałem  - Wiem, wiem panie Andrzeju! - nie taka tutaj moja rola -  to do właściciela SECRETERY -  może zniechęcić czytelnika niniejszego szkicu do nabycia  w ciemno trzeciego tomu Zoologii Jarockiego. Dla dodania Państwu  otuchy – i by oddalić gniew pana Andrzeja - spieszę więc dodać, że w przeciągu trzydziestu lat udało mi się zebrać całość dzieła Jarockiego.  -  Właśnie, czy  całość?   Posiadam  pięć tomów Zoologii,  a w opisie bibliograficznym zamieszczonym na naszej aukcji jest wyraźnie napisane, że w komplecie, tomów tych powinno być przynajmniej sześć.        

Początkowo posądziłem redakcje naszego katalogu  o najzwyklejszy błąd i przyznaję, mocno się na SECRETERĘ zdenerwowałem. Przed podjęciem  przeciwko niej radykalniejszych kroków postanowiłem jednak rzecz całą sprawdzić w bibliografiach, i tam – chapeaux bas dla SECRETERY - przeczytałem: tomów Zwierzętopisma ogólnego powinno być sześć. Ostatni ukazał się w 1838 roku. Zrobiło mi się wstyd.

Jeśli ktoś wiele lat kompletuje jakąś książkę powinien dobrze wiedzieć, ile posiada ona tomów;  jeśli popełnia błędy, powinien znaleźć ich źródło.  Przypomniawszy sobie, że posiadam oryginalny prospekt wydawniczy dzieła Jarockiego, odnalazłem go i to co w nim znalazłem Państwu przepisuję. Tekst jest tak piękny i tak bogaty w treści dotyczące dawnej książki, że pozwalam go sobie przytoczyć  p r a w i e  w całości.

 

OGŁOSZENIE PRENUMERATY NA TO DZIEŁO

Światła publiczności

Mając sobie powierzone dawanie ZOOLOGII w Królesko-Warszawskim Uniwersytecie, a nie znalazłszy w języku polskim dzieła, któreby odpowiadało teraźniejszemu stanowi tej Nauki, starałem się powolnym wykładaniem przedmiotu mego, wynagrodzić Słuchaczom niedostatek potrzebnych do niego źródeł; a tem czasem całą usilność moię zwróciłem na utworzenie tego dzieła, które niniejszym na prenumeratę ogłaszam.

      Nie podaję ja tego pisma za oryginał. Bo któż może napisać dzieło zupełnie oryginalne w takim przedmiocie, który cząstkami wzrastał, i cząstkowo był doskonalony? – Nie mogę także powiedzieć, że jest prostem tłumaczeniem jakiego Autora z obcego języka. – Ale jest to pod nową postacią skrzętne zebranie w jedno tego wszystkiego, co tylko o tem mają w pismach swoich: stanowczego Illiger, ułatwiającego Dumeril, a objaśniającego i uprzyjemniającego tę Naukę Cuvier, Linneusz, Schneider i inni tym podobni………..

     To pismo obejmujące wszystkie znane dotąd rodzaje zwierząt, względnie do przedmiotu, dzielę na pięć Tomów w dużym formacie (in 8vo); a że muszę się stosować do wielkości gromad: przeto grubość tomów jednaka bydź nie może.

    Cała prenumerata na te pięć Tomów, która także w całości płacić się będzie, wynosi na pięknym Berlińskim papierze Złotych 35, na Krajowym Zło: 25. Stanowiąc tak pomierną cenę dl prenumerujących będę ja musiał podwyższyć dla później kupujących.

    Prenumerata przyjmowaną będzie w Warszawie: w pomieszkaniu Autora, tudzież w Warszawie i Wilnie w Księgarniach u JJP. Zawadzkiego i Węckiego, w Krakowie u JJP. Grabowskiego i Friedleina, w Poznaniu w Redakcyi Gazet i u WJP. Profess:  Szumskiego, w Krzemieńcu u JP. Glueckberga. Po prowincjach zaś  (zapewniając przyzwoity procent) upraszam Pocztamty i Księgarzy, ażeby się przyjmowania tejże podjąć i własnoręczne kwity wydawać raczyli, utrzymując porządny spis Osób z wyrażeniem Ich godności. Każdy prenumerator odbierać będzie Dzieło od swego Kollektora, Imiona Prenumeratorów umieszczone będą na czele dzieła.

   Hojność twoja, Światła Publiczności! Ułatwiając i przyspieszając wydanie tego dla Słuchaczów Uniwersytetu tak potrzebnego Dzieła, będzie oraz dla mnie, najsilniejszym bodźcem do kończenia innych rozpoczętych, i do rozpoczęcia nowych pism w tym zawodzie.

W warszawie dnia 5 czerwca 1820 roku,

Dr. Jarocki.

Wyszło więc szydło z worka. Znalazłem. Dostarczany w prenumeracie komplet Zoologii Jarockiego miał tomów pięć, nie sześć. W 1838 roku Profesor rozpoczął wydawanie nowej pracy o owadach, której ukazała się zresztą tylko część pierwsza część, co na karcie tytułowej książki zaznaczono. To ją, jako tom szósty, szanowne  bibliografie zaliczyły w poczet omawianego dzieła. I jak tu wierzyć bibliografom.

By był jeszcze jakiś inny, nie tylko bibliograficzny,  pożytek z mojego pisania o Jarockim, pozwalam sobie przytoczyć tutaj glossę, która znajduje się w posiadanym przeze mnie czwartym tomie Zoologii zatytułowanym Ryby. Może ona zainteresować każdego warszawiaka:

Rybki, które spadły z deszczem w Warszawie dnia 29 czerwca 1822 roku w Gabinecie Warszawskim złożone były.

Sprawdziłem: w numerze 8 Pamiętnika Warszawskiego z 1822 roku (s.460) został opublikowany list, w którym profesor Jarocki wyjaśnia, że w dniu 29 czerwca z nieba warszawiakom  spadły płotki i kiełbiki.

Mam nadzieję, drogi czytelniku, że wybaczysz mi „ te kiełbie we łbie” na zakończenie niniejszej rozprawy. 

Jan Straus.

Zaloguj się aby móc dodawać komentarze

Komentarze

  • Nawiązując do bardzo ciekawego artykułu Jana Strausa omawiającego co ciekawsze pozycje zawarte w katalogu I Aukcji Internetowej Lamusa, pragnę dorzucić kilka uwag własnych.
    Wspominając pierwsze wydanie książki Augusta Wilkońskiego Ramoty i ramotki literackie (Warszawa 1845) autor słusznie stwierdza, że wydanie to jest bardzo rzadkie w handlu antykwarycznym, a jego okładka nigdy nie była reprodukowana. Szczęśliwie, mam w ręku 4 tomy tej pierwszej edycji, a egzemplarze zachowały swe wydawnicze, broszurowe okładki. Tytuł, złożony czcionkami różnych, ozdobnych krojów został ujęty w charakterystyczną dla połowy XIX-wieku, neogotycką ramkę, skomponowaną przez zecera z materiału typograficznego. Dwa pierwsze tomy wydrukowano u Józefa Tomaszewskiego, dwa następne w rok później w drukarni Juliana Kaczanowskiego. Neogotyckie ramki wydają się na pierwszy rzut oka identyczne, po dokładniejszym przyjrzeniu się można odnaleźć różniące je niuanse, co świadczy, że w drugiej drukarni ramkę złożono ponownie, na wzór tej pierwszej, ale drukarz nie mając niektórych składników zastąpił je podobnymi. Na tylnej okładce wydrukowano sztampowe drzeworytowe winietki, i te różnią się w tomach wykonanych przez obu typografów (tom 3. omawianego egzemplarza jest pozbawiony tylnej okładzinki). Ku powszechnemu pożytkowi braci bibliofilskiej pozwalam sobie zaprezentować tę oryginalną okładkę.
    Wypadnie też polemizować ze stwierdzeniem, iż tylko 1. tom edycji drugiej (z roku 1873 ) ma na płóciennej, zdobionej okładce sygnaturę introligatora Antoniego Morawskiego, znany mi jest egzemplarz tomu drugiego z takąż sygnaturą. O tym, czy całość edycji wykonano w tej jednej, czy w wielu różnych introligatorniach trudno na tej podstawie przesądzać.

    Piotr Marcinkowski.

    |

  • Szanowny Panie,
    z uwagą i zaciekawieniem przeczytałem Pański tekst o bibliofilsko-bibliograficznych potknięciach autorów "Katalogu" a szczególnie ucieszył mnie obszerny wywód poświęcony "Zwierzętopismu" Feliksa Pawła Jarockiego. Ucieszył mnie tym bardziej, że od dziesięciolecia na półce mojej zoologicznej biblioteczki - w "rodzinie" książek entomologicznych, tuż obok doskonale ilustrowanych "Rozrywek entomologicznych" Kazimierza Stronczyńskiego (Warszawa 1835), których posiadam zeszyt pierwszy i drugi, choć o tym ostatnim Estreicher milczy a EWoK błędnie podaje miejsce wydania pierwszego - spoczywa tom szósty wzmiankowanej "Zoologii", którego karta tytułowa niesie ze sobą ni mniej, ni więcej:
    "Zoologija czyli zwierzętopismo ogólne podług naynowszego systematu Linneusza ułożone przez Felixa Pawła Jarockiego. TOM SZÓSTY z dwudziestoma siedmioma tablicami rycin. Owadów Część Pierwsza, W Warszawie w Drukarni Maxymiliana Chmielewskiego przy ulicy Senatorskiej Nro 463, 1838"
    Tom jest wyjątkowo pokaźny - blisko siedemset stron druku - a ryciny piękne na tyle, na ile urodziwe być mogą naukowe ilustracje z początku XIX stulecia (sygnowane J. Herkner lit. w Litografii Bułakowskiego i Spółki). Owady przedstawiono na nich z wnikliwością i precyzją na pewno nie gorszą niż ta, która przyczyniła się do powstania ilustracji z późniejszego o dwa dziesięciolecia dziełka Teofila Żebrawskiego "Owady łuskoskrzydłe z okolic Krakowa", wydanego tamże w roku 1860. W kategorii ilustrowanych książek przyrodniczych stanowi tomik ten nie lada gratkę: z powodzeniem zaliczyć go można (posługując się zgrabnym terminem Banacha) do "litograficznych inkunabułów", bo niewiele znajdziemy starszych książek przyrodniczych (drukowanych na ziemiach polskich), które ilustrowano litografią.
    Proponuję zatem - wbrew sugestiom Autora - ufać (choć ograniczenie) skrupulatności dawnych Bibliografów, którzy często mieli nad nami tą jedną przewagę, że na ich podorędziu pozostawały KOMPLETNE egzemplarze zacnych edycji, rozpraszane i osierocane później w wojennych pożogach.
    Aby oddać sprawiedliwość Autorowi "recenzji" najnowszego Katalogu "Secretery" wypada jednak z bibliograficznego obowiązku zaznaczyć, że tom szósty doskonałej pracy Jarockiego nie zawiera listy prenumeratorów, co może wskazywać, że inną drogą dostawał się w czytelniczy obieg. Poza wszelką wątpliwością pozostaje także fakt, że nigdy nie ukazała się drukiem druga część dzieła o owadach, nad którą Jarocki pracował, lecz jej nie ukończył.
    Z niecierpliwością oczekuję na kolejne katalogi "Secretery" i dalsze "recenzje" pióra Pana Jana Strausa, którego pozostaję dozgonnym admiratorem z racji "Początków okładki i oprawy autorskiej" jego wnikliwego pióra.
    Z bibliofilskim pozdrowieniem
    Jakub Jakubowski

    |