[secretera].
portal bibliofilsko-aukcyjny

lub

Tajemnice bibliofilskiej SECRETERY. Odc. 2.

18 listopad 2013 | Jan Straus

          Za oknami szaruga. Liście opadły. Odeszła polną drogą polska złota jesień. Najlepszy to czas na herbatkę i katalog aukcyjny. Właśnie dotarł kolejny, Lamusa. Nerwowy rzut oka: na pozycje w nim zawarte. Jest ich 1007, stron 438. Sporo! Trzeba będzie zaparzyć większy czajniczek. Jedna herbatka na pewno nie wystarczy. Potem zdjęcia. Nie wiem jak Państwo przeglądacie katalogi. Ja nie po kolei. Dzisiaj zacząłem od kresów. Od razu zauważyłem książki Eustachego Tyszkiewicza.. Serce zabiło mi mocniej, bo przecież dobrze znam ten wspaniały zestaw dzieł. Przecież jeszcze niedawno był prezentowany na jednej z warszawskich wystaw bibliofilskich, gdzie wzbudził powszechny podziw i szacunek.[1] Czyżby kolejne pożegnania? Sercem zbioru są Birże. Rzut oka na przeszłość miasta, zamku, i ordynacyi. Ta wspaniała monografia[2] została wydana w 1869 roku.

Birże są hołdem złożonym przez Eustachego Tyszkiewicza ich poprzednim właścicielom Radziwiłłom. O dawnych rozmiarach tego majątku możecie się Państwo przekonać obejrzawszy dołączoną do monografii szczegółową Mappę dóbr Ordynacji Birżańskiej. Jej autorem jest Antoni Myszlon, mierniczy dóbr. Któż zresztą mógłby wykonać ją lepiej. Mapa to malownicza, z zaznaczonymi niewielkimi sylwetkami katolickich świątyń rozrzuconych po terenie ordynacji. Choć przeszła, jak i cała książka, przez sieć rosyjskiej cenzury nasz mierniczy skrupulatnie zaznaczył na niej pola bitew z 1863 roku.

Majątki pokazane na mapie Myszlona to jednak tylko resztki ogromnego „państwa birżańskiego” potomków Mikołaja Radziwiłła Rudego. Dopiero przeglądając  Taryfę dóbr jednej z osiemnastowiecznych dziedziczek birżańskich Karoliny Ludwiki Radziwiłłownej Margrabinej Rheńskiej możemy zorientować się o jego pierwotnych rozmiarach. W taryfie przy nazwach majątków podano wysokość intrat. Ubawiła mnie mnie iście rewolucyjna nazwa jednego z nich: LENIN. Jeśli więc chcesz się dowiedzieć czytelniku miły ile dla Karoliny Ludwiki rocznie wart był Lenin przyjdź koniecznie na aukcję Lamusa i kup Birże. Odpowiedź na to pytanie i przy okazji dobre kanapki masz zagwarantowane.

Dla bibliotekoznawcy i bibliologa pasjonujące mogą być: opis biblioteki birżańskiej oraz charakterystyka dokumentów, które posłużyły Eustachemu Tyszkiewiczowi do napisania książki. W 1869 roku biblioteka ordynacji liczyła 4546 tomów. Jej trzonem był księgozbiór naukowy kupiony przez Jana Tyszkiewicza od hrabiego Michała Borcha. Wśród rzadkości bibliograficznych wyróżniały się w niej: Johannesa Herbiniusa Religiosae Kijovienses Cryptae, Lipsk 1675 oraz nieznana mi, wydana w 1656 roku w Irenopolu Biblioteka Fratrum Polonorum[3].

Książka Herbiniusa to rzeczywiście wielka rzadkość. Najprawdopodobniej brak jej w zbiorach Biblioteki Narodowej Ukrainy, choć ta posiada aktualnie chyba największy w Europie zbiór starych druków z opisami Ławry[4]Religiosae Kijovienses Cryptae zawiera dokładny opis słynnych krypt. Załączone do dzieła ryciny przedstawiają plany podziemi z dokładnym oznaczeniem miejsc posadowienia i wyglądem poszczególnych mumii. Bywając w Kijowie wielokrotnie zwiedzałem Ławrę. Mogłem się przekonać, że przewodnik Herbiniusa nic nie stracił na aktualności. Jego frontispis i kartę tytułową reprodukuję.

 

 

Przeglądając Birże Eustachego Tyszkiewicza pewno zadasz sobie czytelniku pytanie, czy warto kupić za 800 zł książkę mocno podniszczoną, ze śladami, co tu dużo mówić, silnego zalania.  Jeżeli jednak interesujesz się kresami wschodnimi, a szczególnie Żmudzią, nie masz wyboru: tę książkę musisz kupić! Nie będziesz miał szybko drugiej okazji na spotkanie z nią. Trzymasz bowiem w ręku jeden z dwu, może trzech ostatnich egzemplarzy Birż, które znajdują się jeszcze – przepraszam – mogą się jeszcze znajdować w zbiorach prywatnych. Jeśli książkę tę kupi któraś z


[1] Rara et curiosa bibliofilów warszawskich.. Katalog piątej wystawy kolekcjonerów warszawskich zorganizowanej w roku 90 – lecia Towarzystwa Bibliofilów Polskich w            Warszawie. Warszawa 2011.

[2] Numer katalogowy 762

[3] Tę ostatnią pozycję cytuję za Tyszkiewiczem.

[4] W 2005 roku zwiedzałem w Ławrze Kijowskiej wystawę poświęconą przeszłości tego miejsca, zorganizowaną ze zbioru Ukraińskiej Biblioteki Narodowej. Wśród licznych wystawionych tam druków Herbiniusa nie zauważyłem.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

bibliotek, lub ktoś z braci Litwinów, to w katalogach aukcyjnych przy pozycji Birże będziemy mogli wkrótce postawić uwagę: passe. 

Monografia Birż zawiera kilka tajemnic. Jedna z nich dotyczy miejsca wydania tej książki, druga sposobu w jaki majątek Radziwiłłów trafił do rąk Tyszkiewiczów. Moim zdaniem wbrew zapisowi na karcie tytułowej Birże nie zostały wydane w Petersburgu lecz w Wilnie.  Przemawiają za tym dwie informacje. Pierwsza z nich, zamieszczona na stronie tytułowej książki, w miejscu zarezerwowanym dla wydawcy, brzmi: (wydrukowano) czcionkami A.H. Kirkora, druga zaś, tzw. imprimatur głosi po rosyjsku, że zgodę na druk wydano 27 stycznia w Wilnie.

Kirkor był znanym wydawcą wileńskim. To w Wilnie, a nie w Petersburgu posiadał drukarnię i …. „tytułowe” czcionki. W Wilnie też uzyskał zgodę na druk książki. Byłby więc idiotą, gdyby Birże - i to własnymi czcionkami - drukował w ... Petersburgu. Czemu więc na stronie tytułowej książki napisał nieprawdę? Pewno nie mógł postąpić inaczej. W Wilnie po powstaniu styczniowym przez dłuższy czas obowiązywał bowiem zakaz drukowania książek po polsku. Drukarnia Kirkora była jedyną naszą drukarnią która po roku 1864 nie została przez zaborcę zamknięta. Była to nagroda za lojalność. Dzięki spolegliwości wobec zaborcy Kirkor nadal drukował w Wilnie: tylko po rosyjsku, druki urzędowe.  Najprostszym rozwiązaniem było więc – mając ciche pozwolenie władz i czcionki – wydrukować książkę po polsku, na miejscu, w Wilnie ze zmienionym miejscem wydania na … Petersburg! I tak to najprawdopodobniej Adam Hryhory Kirkor zrobił.

Do wyjaśnienie drugiej tajemnicy posłuży Ci czytelniku inny druk znajdujący się na naszej aukcji. Jest nim tekst pozwu skierowanego przez Mikołaja Malinowskiego do sądu przeciw Michałowi Tyszkiewiczowi o bezprawne zagarniecie dóbr po Dominiku Radziwille zatytułowany iście barokową polszczyzną Sprawa Jeneralnego Prokuratora massy po Xięciu Dominiku Radziwille pozostałey ...[1]. To bardzo rzadki i smakowity druk prawniczy. Pozwy takie, jak i stosowne odpowiedzi obrony, drukowano w niewielkiej ilości egzemplarzy, zwykle tylko na potrzeby sądu i zainteresowanych stron. Ich nakłady nie przekraczały więc zwykle 100 egzemplarzy.

Sprawa o Birże zakończyła się dopiero w 1844 roku ukazem carskim przyznającym prawo własności do majątku Tyszkiewiczom. O swoje prawa do niego ubiegali się zresztą nie tylko spadkobiercy Radziwiłłów ale i spadkobiercy tronu Bawarskiego. A jak było z zakupem dóbr od Dominika Radziwiłła? Czy sprzedaż była wymuszony przez carat?[2] – Eustachy Tyszkiewicz kręci pisząc, że zakupił dobra birżańskie po dobroci, tanio, bo jakoby były one u hrabiów na Łohojsku[3] wcześniej zadłużone.

 Z listu ks. Michała, ostatniego wojewody Wileńskiego, pisanego w 1804 roku dowiadujemy się, że opieka w imieniu skarbu książęcego zaciągnęła u hr. Józefa Tyszkiewicza starosty Wielatyckiego znaczna sumę, kładąc Birże w ewikcji na zapewnienie lokaty.

Może to i prawda, może nie, nikt tego już nie dojdzie, ale wygląda na to że monografia pióra hr. Eustachego może więc być nie tylko hołdem ale i honorową próbą częściowej spłaty długu zaciągniętego przez hrabiów na Łohojsku u Radziwiłłów. Lwia jej część jest bowiem poświęcona potomkom Mikołaja Rudego. O Dominiku Radziwille, ostatnim księciu na Birżach i Kiejdanach tak w niej czytamy:

Poświęcenie się osobiste i odwaga dzielnego dowódcy, kazały zapomnieć wszystkim przeszłość i uwielbiać imię bohatera w młodym wieku , bo zaledwie w 28 roku życia, w 1813 roku zmarłego we Francji. W Birżach z nieletności młodego dziedzica znajdujemy tylko jako nowość, niemieckie cechowe zgromadzenie zaprowadzone w 1792 roku, którego chorągiew dotąd przechowywana przez starszyznę mieszczan tutejszych, rysunek (zamieszczony w książce – przypis mój)wiernie przedstawia. Na odwrotnej stronie tej chorągwi z żółtej kitajki[4] wielkości dwóch łokci litewskich w kwadrat, znajduje się tenżę sam rysunek (orła w koronie z herbem Radziwiłłów na piersi)olejno malowany z napisem niemieckim Die Allgemeine Deutsche Zech – Fahne. X. D. R. Birsen d, 18 julij 1792. Powaga imienia książęcego tak



[1] Numer katalogowy  686

[2] Tak, w ramach restrykcji za udział księcia Dominika w powstaniu listopadowym.

[3] Tytułu tego używała cała rodzina Tyszkiewiczów

[4] Jedwab, z rosyjskiego:  Kitaj - Chiny

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

była wielka, że nawet orłowi radziwiłłowskiemu, widocznie malowanemu w Prusach, dodano berło i jabłko królewskie.

Birże to nie jedyna książka w zestawie dzieł Hrabi Eustachego Tyszkiewicza, którą powinieneś czytelniku kupić. Praktycznie większość z nich jest już w handlu prawie że  nieosiągalna. Poprzedni właściciel tego zbioru kompletował je ze znawstwem przez całe swoje życie. Po rozproszeniu zestawu tych ksiąg, nikt już prawdopodobnie nie powtórzy sztuki, która tylko jemu się udała. Mnie serce żal ściska, że nie kupię – z braku kasy – innej pozycji z tego zbioru, prawie równie rzadkiej, jak Birże. Są to: Karola X. Gustawa króla szwedzkiego trofea i sprzęty stołu zdobyte przez Stefana Czarnieckiego[1]. Ze zdobyczy tej do czasów Eustachego Tyszkiewicza trofeów tych dotarło niewiele, zaledwie pięć sztuk, w tym dwa talerze. Rozczulający jest komentarz wydawcy,  przywołującego za Michałem Krajewskim słowa wielkiego hetmana, że najmilej mu było – Czarnieckiemu - na tych talerzach jadać. Ile z tych talerzy dotrwało do naszych czasów w Białymstoku, bo tam je widział Tyszkiewicz, lub gdzie indziej, Bóg jeden raczy wiedzieć. Pewno wkrótce do SECRETERY napisze w tej sprawie, któryś z jej wiernych czytelników.

 Cała ta historia ,jak z Potopu żywcem wzięta, przypominająca jako żywo spisaną przez Żeromskiego opowieść w Na plebanii w Wyszkowie skończyła się dla nas smutnie. W  Listach ze Szwecji hrabi Tyszkiewicza[2] przeczytacie Państwo dokładnie o tym, co nam Szwedzi w 1656 roku per saldo zrabowali.  To następna książka z omawianego zbioru. O tym co nam potłukli, spożywając na zrabowanych talerzach posiłki i pijąc z naszych urzeckich kielichów wino, nigdy się już nie dowiemy. A swoja drogą zadaję sobie pytanie: czy owa szklanka z gorącą herbatą, którą sowieci zostawili niedopitą w Wyszkowie gdzieś  ocalała? Piłsudski chyba brzydziłby się pijać z jednej szklanki po Marchlewskim. A na to, że pijał herbatę właśnie w szklance mam w swojej bibliotece dowody namacalne. Ale to już całkiem inna historia. Wróćmy do Tyszkiewiczów.  

Nazwisko Tyszkiewicz w indeksie naszego katalogu  pojawia się jeszcze kilkakrotnie. Lecz tylko przy jednej pozycji chciałbym się jeszcze na chwilę  zatrzymać.  To słynna Wilja i jej brzegi. Pod względem hydrograficznym, historycznym, archeologicznym i etnograficznym opisana,pióra hrabiego z Łohojska Konstantego Tyszkiewicza.[3] Czytając ten nieco  przydługi tytuł i naukowy do niego komentarz zawarty w naszym katalogu odnosi się wrażenie, że mamy do czynienia nie tylko z księgą gruba ale i naukową. Aliści, gdy zajrzysz Czytelniku do jej środka zrozumiesz, że to również urocza gawęda, barwna opowieść starszego pana, który mniej więcej w tym samym czasie co Dawid Livingstone - który poszukiwał wówczas źródeł Nilu - postanowił w dobrym towarzystwie i w zbożnym poznawczym celu wybrać się w niecodzienną podróż rodzinną rzeką. Na wyprawę wyruszył uzbrojony w zapasy wszelkiego rodzaju: w naukowe przyrządy, zapas papieru i atramentu do pisania, apteczkę tudzież, jak sam podaje:

piwnicę podróżną dobrze zaopatrzoną, niemały zapas chusteczek, paciórek[4] różnego rodzaju, wstążeczek różnokolorowych, szkaplerzy, krzyżyków, medalików świętych itd., i nie omyliłem się na mojej przezorności, albowiem ileż to razy w ciągu tej podróży po Wilij zapasy te wywołały bądź wdzięczność ludu, albo zdobyły piosnkę lub podanie tajemnicze ludowe, albo sprawiły ukontentowanie dzieciom sielskim i szczęście ich matkom.

By odbyć zamierzoną wyprawę hrabia zbudował całą flotę, pięć statków, w tym flagowy żaglowiec Marię, wyposażony w misterny kołowrót do liczenia przebytych rzeką wiorst  przez wyprawę. Tuż po starcie musiał jednak Konstanty Tyszkiewicz wspaniały ten okręt, jak i resztę flotylli, porzucić, bowiem budując ją nie wziął pod uwagę faktu, że Wilja biorąca swój początek w powiecie Borysowskim, w moczarach pomiędzy starostwem Wilejskim a majątkiem Dzieróżki jest u swoich źródeł zbyt płytka i za grząska, by udźwignąć jego ładowne łodzie.  Od katastrofy całkowitej - i być może „śmierci z rąk dzikich ludów” i  komarów - uratowały  wyprawę owe zabrane wstążki i koraliki oraz pomocna dłoń, a raczej łajba należąca do okolicznego obywatela, mości Śnieżki, na której pomieszczono nie tylko większość towarów ale i blaszany piec do sporządzania posiłków.



[1] Numer katalogowy 763.

[2] Numer katalogowy 764

[3] Numer katalogowy 766

[4] koralików

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Po drodze podróżnicy zatrzymywali się często, zbierając po okolicznych wsiach, dworach i plebaniach niezbędne do napisania naukowej pracy informacje. Cudownych wiadomości o okolicznych rodach, ich koligacjach, historii regionu i budowli,  tudzież najrozmaitszych anegdot i piosenek wieśniaczych  w monografii hrabiego Tyszkiewicza jest mnóstwo. Zaglądam do niej często, gdy ogarnia mnie w życiu zniechęcenie lub nuda i ukojenie w niej znajduję prawie zawsze. By podkreślić pomimo wszystko naukowy charakter dzieła, wypada dodać, że dla historyków regionu, heraldyków i etnografów wiele z zamieszczonych w opisaniu Wilii informacji ma po dziś dzień wartość źródłową.

Wyprawa Hrabi Tyszkiewicza po Wilii kronikarzy miała dwóch. Jednym z nich, niewątpliwie najważniejszym, był pan na Łohojsku,  autor książki, drugim, cichym, jej wydawca: Józef Ignacy Kraszewski. Jest on autorem licznych rysunków – w tym niewątpliwie i karty tytułowej - zdobiących stronice naszej księgi. Mam żal, do pracowników Lamusa, że o tej roli Kraszewskiego w powstawaniu Wilii, w opisie katalogowym tak niewiele wspomnieli. A przecież wystarczyłoby tylko otworzyć księgę – gdzie antykwarskie szkiełko i oko! - i zerknąć na podpisy pod rysunkami.  Co drugi z nich, jak byk,  zdobią inicjały: J.I.K.

„Starożytnych” opisów litewskich rzek w naszej literaturze mamy sporo. Wspomnę najważniejsze.  Dwa słowa o Dźwinie – pióra Michała Borcha[1] ukazały się w 1843 roku. W tym samym roku światło dzienne ujrzały Brzegi Wilii Ignacego Chodźki. W 1862 roku Władysław Kondratowicz – Syrokomla – wydał swój Niemen od źródeł do ujścia. Zawiera on: Monografiję rzeki Niemna oraz Pamiętnik podróży żeglarza litewską wiciną z Kowna do Królewca. Po Tyszkiewiczu monografistą rzek litewskich był Ignacy Buszczyński, autor opisów rodzinnych rzek Czesława Miłosza: wydanych w 1873 roku Brzegów Niewiaży oraz głośnej Dubissy - Wilno 1871.  Wszystko to książki bardzo trudne do zdobycia. Słów o Dźwinie Borcha i Brzegów Wilii Chodźki nigdy w handlu antykwarskim nie spotkałem. Ale pomimo „przejściowych” trudności przecież kolekcjonowanie opisów polskich rzek od czegoś trzeba zacząć. Proponuję  od Wilii Konstantego Tyszkiewicza.

Z branży „wodnej” - poza Wiliją i jej brzegami – mamy jeszcze na naszej aukcji wdzięcznym rymem pisane Rzeki polskie Kajetana Jaksy Marcinkowskiego. To krótka wierszowana historia miejsc i miast leżących nad brzegami rzek: Wisły, Bugu, Sanu, Warty i Niemna. Na końcu tej wydanej w 1826 roku  książki zamieszczone zostały dwie listy: dość często spotykana w epoce lista Prenumeratorów i niecodzienna, ba! chyba nawet unikatowa lista Dam, które raczyły zatrudnić się rozdawaniem Biletów na Prenumeratę dzieła. Na liście tej rekordzistką okazała się radczyni Koźmianowa, która sprzedała, aż piętnaście książek.Drugie miejsce ex equo zajęły: kapitanowa Linowska w Kijowie, jenerałowa Antonina Mokronowska oraz hrabina Alina Rzewuska. Przeglądajcie Państwo takie listy. Spotkacie na nich wiele znanych osób, a może i jakiegoś przodka. Przyjemnie wiedzieć, co na półkach mieli i co czytali nasi – wasi  pradziadowie.

Po pierwszym odcinku SECRETERY posypała się pod moim adresem korespondencja. Od pani Elżbiety Pokorzyńskiej otrzymałem skan nieznanej mi oprawy wydawniczej rytowanej przez Bellowa. Zaprojektował ją Franciszek Kostrzewski. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu dotarły do mnie również trzy skany okładki do pierwszego wydania Ramot i ramotek Wilkońskiego. To okładka czysto typograficzna, Banach się pomylił. Skany te zawdzięczam panom Arkadiuszowi Jabłońskiemu, Arturowi Jastrzębskiemu oraz Piotrowi Marcinkowskiemu. Podobno od przybytku głowa nie boli, ale jak wiadomo przysłowie to nie zawsze się sprawdza.

 

Wydane w 1845 roku Album Warszawskie, autorstwa jednego z najwybitniejszych piewców starej Warszawy, Kazimierza Władysława Wójcickiego, to wydawnictwo dla epoki typowe. Wszystkiego w nim po trochu. Przypomina bowiem dobrze uprawiony przydomowy ogród. Mnie zainteresowało w nim szczególnie Wspomnienie gwarków olkuskich, jako mężów znakomitszych w dziejach naszych. Miłośnicy naszego wielkiego astronoma znajdą tutaj kolejny dowód polskości jego familii: w roku 1409 do księgi żupniczej olkuskiej wpisany został Piotr Kopernik. W spisie gwarków figurują również: „najdawniejszy nasz typograf” Światopełk Fijoł, najwyraźniej w



[1] To jego biblioteka trafiła do Birż

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Olkuszu próbujący pierwszych swoich sił jako górnik, jak i Piotr Wapowski, kanonik krakowski, sekretarz Fryderyka Jagiellończyka i kronikarz kompilator. I wielu, wielu innych.

Pomimo moich skojarzeń, co do treści Albumu, jego świetnie zachowana, widziana z lotu ptaka okładka swoim wzorem bardziej  jednak przypomina ogród renesansowy niż przydomowy. I Wy państwo popatrzcie na nią z góry, na mój sposób, starego miłośnika zabytkowych ogrodów. Wtedy zieleń jej „trawników”, błękit „stawów” i czerwień „kwiatów” stanie się uderzająca. 

Co do okładki Albumu warszawskiego nie mam większych wątpliwości. To okładka wydawnicza, typograficzna. Więcej pytań nasuwa sama oprawa Albumu: kartonowa, bardzo ozdobna, co ciekawe pozbawiona jakiegokolwiek napisu. Jej lico przednie i tył zdobią dwie, tworzące razem  spójną całość biedermaierowskie okleiny. Za tym, że pochodzą z „jednej parafii” przemawia kolorystyka i kształt zdobiących je ornamentów.  W lustrze okleiny nalepionej na lico Albumu widzimy młodą dziewczynę tulącą w dłoniach ptaszka; w przeciwieństwie do niej okładka tylna jest pozbawiona obrazka. Cała jej płaszczyzna została wypełniona jest po brzegi bogatym ornamentem.  Obie okładziny są niewątpliwie kupne i pochodzą z epoki. Nie jestem w stanie dokładnie określić techniki ich wykonania. Zdobiące je złocenia i przetłoczenia na pewno zostały wykonane pod prasą. Jak wykonano zdobiący lustro oprawy obrazek? - nie wygląda na wymalowany ręcznie. Brak śladów pędzla. Jest to więc najprawdopodobniej litografia.

Obie okleiny zdobiące dzieło Wójcickiego zostały wykonane na gładkim, czarnym papierze. Nasuwa się pytanie, czy zdobią oprawę wydawniczą.  Choć nie można tego całkowicie wykluczyć – kupne, „fabrycznie” wykonane okleiny - wydaje się, że nie. Przemawiają za tym: brak napisów oraz przypadkowa treść obrazka zdobiącego lico oprawy. Moja hipoteza jest następująca: jest to oprawa wykonana na indywidualne zamówienie. Wykonała ją własnoręcznie, albo właścicielka Albumu, (przykłady domowego introligatorstwa w przeszłości nie były przecież wcale tak rzadkie), albo na jej zlecenie introligator . W tym ostatnim przypadku osoba zamawiająca usługę, albo dostarczyła introligatorowi niezbędnych materiałów, albo je sama u niego wybrała i nabyła.

Kluczem do rozwiązania zagadki, czy opisywana oprawa Albumu warszawskiego jest oprawą wydawniczą, czy indywidualną, byłby grzbiet książki. Niestety w naszym egzemplarzu się on nie zachował. Istniejący został dorobiony w trakcie konserwacji całej oprawy w pracowni Dominiki Borysławskiej - w Librarium. Za wykonaniem oprawy Albumu przez amatora lub amatorkę może przemawiać również użycie do oklejenia brzegów książki kupnej  papeterii: szerokich, ozdobnych taśm. Skutecznie kryją one ewentualne braki w wykonaniu oprawy. Oczywiście w tym samym celu mógł je nakleić i introligator. Jeśli tak, to zrobił to wyjątkowo niechlujnie.

Nietypowa uroda oprawy Albumu Warszawskiego, i jego unikatowy charakter sprawiają, że może stać się on niewątpliwą ozdobą każdej kolekcji. Jego oprawa to swojego rodzaju introligatorskie cymelium.

Omawiając Album Warszawski Wójcickiego wkroczyliśmy w dział miłych mojemu sercu varsavianów. Jego ozdobą, jest jedna ze starszych warszawskich taryf: Taryffa domów miasta stołecznego Warszawy dla wygody publiczney nowo wydana, podzielona na wydziały policyjne i cyrkuły oraz przedmieścia Pragi i do mów za rogatkami będącymi.Warszawa 1825.[1] To swojego rodzaju księga adresowa niezmiernie pomocna w codziennym poruszaniu się po mieście. Stąd jej kieszonkowy format. Zawarta w naszej taryffie informacja, że obejmuje ona również przedmieścia Pragi, wcale nie jest bezzasadna, i w swoim czasie była dla użytkownika taryfy bardzo istotna. Do połowy XIX wieku Praga była przecież administracyjnie niezależnym od Warszawy miastem.  Posiadała własny herb i nawet ratusz.

W czasach Królestwa Kongresowego istniał powszechny obowiązek meldunkowy. Osoby znane, lub prowadzące interesy zawiadamiały więc publiczność i władze o swoim przyjeździe do Warszawy lub innego miasta w lokalnych  gazetach. Zawiadomienia te brzmiały następująco: Taki to ataki przybył w dniu ….. do Warszawy i zatrzymał się w domu „pana Zawadzkiego”. Informacja ta  była wystarczająca, by przybysza odszukać, oczywiście pod warunkiem, że wiedziało się, gdzie



[1] Numer katalogowy 786.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

się dom „pana Zawadzkiego” znajduje, lub gdy posiadało się aktualną  Taryffa domów.

Właściciele domów umierali, pozostałe po nich nieruchomości sprzedawano. Nowe taryfy wydawano więc dosyć często. Zamieszczano je również warszawskich kalendarzach. Kiedyś podsłuchałem rozmowę dwu znakomitych, nie żyjących już varsavianistów: Juliusza Wiktora Gomulickiego i Kazimierza Pątka; dotyczyła ona ilości dziewiętnastowiecznych warszawskich taryf. Panowie doliczyli ich się wtedy blisko setki.  

Taryfy domów to wyśmienite źródło dla historyków, socjologów miasta, również badaczy warszawskich nieruchomości.  Warto więc je zbierać. Opisywana należy do bardzo rzadkich.

Powieści z pierwszej połowy dziewiętnastego wieku są na ogół po prostu nudne. Bal w resursie i domek na Topielu Katarzyny Lewockiej do takich nie należy. [1] Powieść tę czyta się  wspaniale. Autorzy przypisanej do niej notki bibliograficznej napisali o Balu w resursie i o jego autorce wiele. Może zapomnieli o jednym: w utworze tym, obok wierszy Jachowicza, cytowane są również fragmenty Gościńca, czyli opisania Warszawy, pióra znakomitego siedemnastowiecznego muzyka i kompozytora,  Adama Jarzębskiego. Fragmenty te – cytowane być może po raz pierwszy w polskiej powieści - dotyczą opisu słynnego domostwa Adama Kazanowskiego[2] głośnego faworyta Władysława IV. Najprawdopodobniej pamiętacie Państwo ten nie istniejący już od stuleci pałac z opowieści Zagłoby podczas bitwy warszawskiej w Potopie Henryka Sienkiewicza. Autorzy naszego katalogu, tego cytatu nie zauważyli. Być może dlatego, że nie został on przytoczony W balu w resursie - tak jak cytaty z Jachowicza – wierszem lecz prozą.

Słynny Gościniec Jarzębskiego po raz pierwszy ukazał się drukiem w 1643 roku. Dosłownie zaczytany przez współczesnych[3] uległ szybkiemu zapomnieniu. Jeden z  jego nielicznych, zachowanych egzemplarzy dotarł do rąk Juliana Ursyna Niemcewicza[4], który doceniwszy  ogromną, dokumentalną wagę Gościńca, opublikował go całości w trzecim tomie swojego słynnego Zbioru pamiętników historycznych o dawnej Polsce. Uważając jednak, że nie godzi się, by tak ważna dla kultury polskiej rzecz mogła być napisana wierszem, Niemcewicz, sam poeta, strofy Jarzębskiego poprzerabiał i treść poematu, zmieniając jego nazwę na: Opisanie warszawy jaka była w 1643 roku - poza kilkoma niewielkimi fragmentami - opublikował prozą. W takiej to ostatecznie formie Gościniec dotarł do rąk Katarzyny Lewockiej, która zacytowała go w swojej powieści. Sądząc jednak po datach poszczególnych edycji, musiała go zacytować z pierwszego, a nie z drugiego wydania Zbioru pamiętników.

Dzieje pierwszej edycji Zbioru pamiętników historycznych o dawnej Polsce Niemcewicza były burzliwe, warte są więc przypomnienia. Niemcewicz poszczególne tomy wydawał w znanej oficynie Natana Gluecksberga, Księgarza i typografa Królewskiego Uniwersytetu.Ukazywały się one sukcesywnie, o czym świadczą dołączane do każdego tomu listy prenumeratorów. Niemcewicz wydawał je własnym sumptem, po części sam również zajmował się ich dystrybucją. W końcu utrzymywał się z pióra. Początkowo wszystko szło gładko: pierwszy trzy tomy i z małą przerwą tom czwarty ukazały się prawie jednocześnie, w roku 1822. potem nastąpiła przerwa. Do szybszej  kontynuacji dzieła zabrakło nie tyle materiałów godnych opublikowania, co pieniędzy i energii wydawcy. Wykruszali się abonenci. Na wydanie tomu piątego zbioru Niemcewiczowi zabrakło widocznie już siły, skoro druk gotowego wydawnictwa przekazał do zaprzyjaźnionych Puław.  Ukazało się ono nakładem Drukarni Bibliotecznej w 1830 roku. Książę Adam nie poskąpił pieniędzy. Tom piąty zbioru został wydany na lepszym papierze, i w większym formacie, niż tomy



[1] Numer katalogowy 780.

[2] Autor projektu wprowadzenie ceł morskich

[3] Kompletny egzemplarz Gościńca nie zachował się do naszych czasów. Przed II wojną znajdował się on w Bibliotece Ordynacji Krasińskich, gdzie w 1944 roku spłonął. Na szczęście, pełny jego tekst przed katastrofą został  opublikowany. Obecnie unikatowy egzemplarz zachowany w zbiorach bibliotecznych w Kórniku posiada braki.  Kompletny egzemplarz Gościńca po wojnie miał jakoby Krzysztof Seliga. Inny – może ten sam egzemplarz - podobno widział Bogusław Firkowicz. Egzemplarz Seligi - według jego opowieści - zaginął w wyniku podpalenia jego mieszkania. Na temat miejsca przechowywania widzianego przez siebie egzemplarza Firkowicz  nie chciał z nikim rozmawiać. Być może więc kiedyś kompletny egzemplarz Gościńca jeszcze wypłynie.

[4] W notce wydawniczej Niemcewicz zapisał: Zacny i uczony Imć Prałat kanonik Alojzy Osiński w czasie bytności mojej w Krzemieńcu raczył mi ofiarować to rzadkie dzieło.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

wydrukowane w znanej oficynie Gluecksberga.

W 1830 roku wybucha powstanie listopadowe. To dla dziejów wydawnictwa Niemcewicza data przełomowa.  Puławy zostają zbombardowane przez księcia Wirtemberskiego, zięcia Czartoryskich, będącego w służbie carskiej, męża córki księżny Izabelli, Marii. Drukarnia i zasoby biblioteczne Puław zostają spalone. Przepada większość nakładu tomu piątego Zbioru pamiętników.[1]  W ten sposób, już w rok od daty narodzin staje się on naprawdę rzadki.  Zaangażowany w sprawy powstania Niemcewicz wyjeżdża z kraju. Trochę na pastwę losu w rękach znajomych pozostawia swoje zbiory, rękopisy i książki. Nie wiemy dokładnie w jaki sposób część z nich, dotarła do biblioteki Ossolineum we Lwowie. Tam zapada decyzja o wydaniu ostatniego, szóstego tomu Zbioru pamiętników Niemcewicza. Ukazał się on w 1833 roku sumptem Wytłoczni Narodowej Ossolińskich. Jego nakład był niewielki. Nie przekroczył najprawdopodobniej  300 egzemplarzy. Dlatego też tom ten dziś - choć w przeciągu kilkunastu ostatnich lat pojawił się na aukcjach parę razy - słusznie uważany jest za bardzo rzadki w handlu  i trudny do zdobycia.

Edycji Zbioru pamiętników historycznych o dawnej Polszcze nie byłoby bez walnego wsparcia Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Można powiedzieć, że jest to jedno z największych dokonań nie tylko Niemcewicza ale i całego Towarzystwa, więcej: stanowi jedno z największych dokonań polskiej historiografii ery stanisławowskiej w ogóle. Członkowie Towarzystwa Przyjaciół Nauk byli przecież w większości byli wychowankowie epoki stanisławowskiej, szkół powołanych do życia i zreformowanych przez Komisję Edukacji Narodowej. Wielu członków Towarzystwa, w tym i Niemcewicz, było posłami i w pewnym sensie „wychowankami” Sejmu Wielkiego.

Po utracie przez powołane w 1815 roku Królestwo Kongresowe daleko idącej autonomii, wydany w latach 1822 – 1833  Zbiór pamiętników Niemcewicza stał się dla wielu Polaków duchowym pomnikiem dawnej świetności utraconej Ojczyzny. Większość zawartych w nim zapisów dotyczy przecież XVI i XVII wieku. Nic więc dziwnego,  że jego wznowienie, już na emigracji było tylko kwestią czasu. Czas ten nadszedł w 1838 roku. Począwszy od tej daty, w Lipsku, nakładem zasłużonej dla kultury polskiej oficyny Jana Nepomucena Bobrowicza zaczęło się ukazywać wznowienie zbioru Niemcewicza. Lipski komplet wydawniczy tego wspaniałego wydawnictwa jest przedmiotem naszej aukcji.[2]

Druga edycja Zbioru pamiętników Niemcewicza nie obejmuje niestety całości wydania pierwszego. Z nie znanych nam powodów – być może miała na to wpływ rzadkość książki, być może zadecydował o tym typowy polski bałagan – w skład lipskiej edycji nie wszedł bowiem wydany w 1833 roku  tom VI. Na usprawiedliwienie lipskiego wydawcy należy dodać, że do piątego, puławskiego tomu zbioru pamiętników wydawca specjalnie dołączył spis treści czterech poprzednich tomów. Mogło to zmylić Jana Nepomucena Bobrowicza: sądził ,że pięć tomów to całość. Nie szukał kolejnego.

Wydany w sześciu tomach Zbiór pamiętników o dawnej Polszcze Niemcewicza stanowi do dziś koronę i ozdobę każdego zbioru memuarów. Jego zdobycie jest, a przynajmniej kiedyś było, marzeniem każdego kolekcjonera. Ja również o nim marzyłem. Niepomny na „dociekliwe” pytania starszych kolegów: mały zastanów się co robisz, czy masz już tom V i VI ? - jak większość początkujących zbieraczy postanowiłem całość wydawnictwa skompletować z pojedynczych tomów. Dość szybko nabyłem dwa pierwsze, po czym spocząłem na oczywistych laurach. Z pierwszej edycji Niemcewicza, każdy kolejny tom jest bowiem rzadszy od poprzedniego. Przeszedł rok 1980. Antykwariat Naukowy Warszawski zmienił swoją siedzibę, przeniósł się w Aleje Ujazdowskie. Pojawiły się w nim nowe twarze. Jedną z nich był mój konfrater z dzisiejszego Towarzystwa Bibliofilów Polskich w Warszawie, świetny znawca dawnej książki Michał Hilchen. Dobrze znał moje kolekcjonerskie zainteresowania, nie zdziwiło mnie więc postawione przez niego któregoś dnia  pytanie, czy posiadam drugi tom zbioru Niemcewicza - zaskoczyła mnie za to zupełnie z jego strony propozycja inna, nie oczywista, czy bym mu go za pośrednictwem



[1] Z powyższego powodu wszystkie wydawnictwa puławskie a lat poprzedzających bezpośrednio wybuch powstania listopadowego są prawdziwie rzadkie i trudne do zdobycia.

[2] Numer katalogowy 666.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

antykwariatu nie odsprzedał. Oczywiście moja odpowiedź była odmowna. Michał był jednak uparty i do tego był człowiekiem interesu, po paru dniach ponowił więc swoją propozycję, uzupełniając ja ofertą sprzedaży wiązanej: w zamian za odsprzedaż tomu drugiego, mógłbym nabyć komplet całego zbioru. Powiedziałem mu otwarcie, że nie stać mnie na taki wydatek, i że nie chciałbym pozbywać się mojego egzemplarza II tomu, bowiem należał on kiedyś do podkomorzego Michała Kostrowickiego[1] dziadka Apollinaire' a. Riposta Hilchena była szybka:

 

                                   Zachowasz tom drugi , sprzedaj mniej potrzebne książki.

 

Choć propozycja była bardzo kusząca, i w dodatku realna - Michał miał tzw prawo zakupu w antykwariacie - trzeba było się z nią, jak to się mawia, przespać. Nie zastanawiałem się długo, następnego dnia obładowany książkami pojawiłem się w Alejach Ujazdowskich. Hilchen procedował szybko. Po niecałej godzinie wręczył mi pięć tomów Niemcewicza dołączając do kompletu mój tom drugi, który naturalnie ze sobą również przyniosłem. Spytałem, jak on wyglądał w oryginale, w komplecie, który właśnie nabywałem. W odpowiedzi zobaczyłem oprawny w zieloną skórę wolumin z superekslibrisem hrabiów Zamojskich, ze słynnymi jelitami na wierzchu. O ile dobrze pamiętam, jest to również herb rodu Hilchenów.

Cenię sobie nabyty wówczas komplet Zbioru pamiętników o dawnej Polszcze choć jest składany, to znaczy, że nie posiada jednolitej oprawy. Trzy jego tomy są w oprawie broszurowej, posiadają wspaniałe białe marginesy. Pięć, poza moim drugim, należącym kiedyś do Kostrowickich, posiada ekslibris wielkiego kolekcjonera i wspaniałego varsavianisty Stanisława Szenica. Piszę o tym wszystkim byście  Państwo wiedzieli, że i Wy nabywając kiedyś komplet Zbioru pamiętników o dawnej Polszcze Niemcewicza, nabędziecie nie tylko niezwykłą książkę ale i kawał czyjejś jakiejś historii. Popatrzcie tylko na znaki własnościowe swojego egzemplarza, byle kto tej książki, nawet pojedynczych jej tomów,  na pewno przed Wami nie posiadał[2]. Piszę to oczywiście dla kolekcjonerów młodych, starzy wyjadacze wiedzą o tym najlepiej sami.

 Za komplet Zbioru pamiętników po Szenicu zapłaciłem kiedyś 24 tys zł. Było to wówczas pięć moich, niezłych inżynierskich pensji. Dzisiaj niestety – bez wyjątkowej oprawy – zbiór Niemcewicza nie osiągnie tej ceny. W bibliotece prywatnych tylko raz napotkałem komplet tego dzieła w jednolitej, skórzanej oprawie z epoki. O ile wiem znajduje się on do tej pory w rękach pierwotnego właściciela. Wszystko więc jest jeszcze Państwo przed Wami. A tomu z jelitami Zamoyskich na wierzchu – czy słyszysz to tam u góry, Michale – zazdroszczę Ci do dziś.

Warszawskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk doczekało się monografii jeszcze przed pierwszą wojną światową. Całe szczęście, archiwum Towarzystwa nie dotarło do naszych czasów. Jej autorem jest wybitny historyk Warszawy i pamiętnikarz Aleksander Kraushar. Dzieło to, noszące podtytuł Monografia historyczna osnuta na źródłach archiwalnych jest kopalnią informacji o Warszawie w czasach Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego. To z niego czerpiemy większość informacji o życiu intelektualnym tej epoki. Również o Niemcewiczu, który był jednym z jego prezesów. Napisałem powyżej, że  Towarzystwo Przyjaciół Nauk wystawiło swoją działalnością pomnik epoce stanisławowskiej, paradoksalnie pomnik ten bez monografii Kraushara, byłby niepełny. Zdobycie kompletu tego dzieła – wydane zostało w 8 woluminach, ukazywało się przez osiem lat – jest równie trudne, jak kompletu pierwszej edycji Zbioru pamiętników Niemcewicza. Ba, może nawet trudniejsze! W dzisiejszych czasach, w których wszystko powariowało, i w których zabytkowe książki kupuje się częściej dla oprawy, niż treści, cena kompletu monografii Kraushara, - 2400 zł - na naszej aukcji[3], może się wydawać za wysoka. W rzeczywistości cena ta powinna być sporo wyższa od pięciotomowej, lipskiej  edycji Niemcewicza,



[1] Przy wpisie własnościowym odnotował on: trzy tomy w prenumeracie kosztują zł. 36. Na wklejonych do tomu luźnych kartach dołączył również własnoręczny odpis listu Komuniaka (?) do Wojewody Obuchowicza O zdobyciu Smoleńska z nieistniejącego już Archiwum Mozyrskiego.

[2] Tom pierwszy mojego zbioru posiada wpisy własnościowe: W. Zaydler ( autor słynnej Storia della Pologna) oraz Józefy Załuskiej. W tomie czwartym znajduje się odręczny podpis Niemcewicza.

[3] Numer katalogowy 779

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

o której tyle się tutaj napisałem. Jest odwrotnie. A swoją drogą bardzo jestem ciekaw, kto uprzednio był właścicielem wystawionego w Lamusie egzemplarza. W Warszawie było ich niewielu. Monografię Kraushara w komplecie mieli: Juliusz Wiktor Gomulicki i Ludwik Kasiński. Egzemplarz, który posiadam należał do Teofila Sygi, dziennikarza, varsavianisty, mickiewiczologa, bibliofila[1], autora monografii „Te księgi proste”. Bywałem u niego w domu. Mieszkał w starej kamienicy przy ulicy Mokotowskiej, w dwu pokojowym, pełnym książek mieszkaniu. Posiadało ono długi, zabudowany z jednej strony regałami korytarz, z charakterystycznym kilkustopniowym uskokiem,  prowadzącym w dół do pokoju bibliotecznego. To tam stał Kraushar.

Czy młody Niemcewicz znał Stanisława Trembeckiego?[2] Pewno tak, choć z Panem szambelanem  mogli się rozminąć na Zamku Królewskim w Warszawie. W swoich pamiętnikach o znajomości z Trembeckim Niemcewicz nigdzie wyraźnie nie wspomina. Na pewno jednak czytał jego wiersze. Rozchodziły się w licznych odpisach, również te nieprzyzwoite. Do naszych czasów dotarły zaledwie dwa z nich, wydane w okresie międzywojennym , oczywiście dla niepoznaki w ….Berdyczowie. Nie znamy nakładu Dwu wierszy, ale słusznie wydawnictwo to uchodzi za arcyrzadkie w handlu, choć swoją rzadkość zawdzięcza głównie ogromnemu powodzeniu dwu wierszyków wśród zbierających najrozmaitsze świntuszenia panów. Rzadka, czy nie rzadka, prezentowana na aukcji edycja[3] jest diabelnie poszukiwana. Autorom katalogu nie wypadało przytaczać zawartych w niej bezecności, ja mogę sobie pozwolić na mały ich kawałek. Oto początek zacnej Ody do Priapa

 

                               Drwię ja z kurew Helikonek,

                               Jebał pies Dafny kochanka,

                               Którego obwisły członek,

                               Ledwie podźwignie macanka.

 

Nie będę dalej przepisywał z egzemplarza aukcyjnego, własnego nie posiadam, w przerwie aukcyjnej na kanapki niektórzy z Państwa zrobią to zapewne  sami .

Dwa wiersze, bo tak elegancko nieznany wydawca ochrzcił świntuszenie pana Szambelana, poprzedzają pierwsze wydanie zbiorowe jego Poezyj.[4] W tym to wydaniu Trembeckiego czytywał często sam Mickiewicz. Nie przypadkowo Pan Tadeusz i Sofiówka zostały napisane trzynastozgłoskowcem. Warto ten tomik dołączyć Do ody do Priapa, bo choć pojedynczy zawiera piękny portret  autora, dzięki rozległej czołowej łysinie, przypominającego nieco samuraja.

Wielbicielom Trembeckiego pragnącym sprawić przyjemność swojej bogdance polecam Sztukę kochania  Owidiusza. Jest ona obecna na aukcji w eleganckim wydaniu Roju z 1928 roku, w klasycznym przekładzie Juliana Ejsmonda[5]. Ale i tu należy uważać, bowiem w jednej ze strof poematu czytamy

 

                               Niewiasta, jak kamienica,

                               i od tyłu, i od frontu,

                               jeżeli jest już zniszczona

                               dopomina się remontu.



Wniosek nasuwa się jeden: by panowie na aukcjach Lamusa swoim damom raczej nie kupowali w prezencie książek, lecz kwiaty. SECRETERA powinna szybko rozszerzyć swój asortyment. O kwiatach, panie Andrzeju[6], również mogę Państwu pisać. Seksistą nie jestem lecz bibliofilem i miłośnikiem botaniki, więc z żalem obserwuję niewielką ilość niewiast na aukcjach książkowych. A



[1] Członek założyciel Towarzystwa Przyjaciół Książki w Warszawie, kontynuującego po wojennej przerwie działalność warszawskiego Towarzystwa Bibliofilów Polskich. Komunistyczne władze nigdy nie wyraziły zgody na utrzymanie przez Towarzystwo Bibliofilów przedwojennej nazwy.

[2]W pamiętnikach czasów moich Niemcewicza,t. 1-2, Warszawa 1957,   nazwisko Trembeckiego ani razu nie pada

[3] Numer katalogowy 869.

[4] Numer katalogowy 870.

[5] Numer katalogowy 889

[6] To do pana Osełko

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

szkoda, sama swoją obecnością łagodzą obyczaje.

No cóż, my tu sobie „parle, parle”, zaczynamy plotkować o damach, a na stole herbatka całkiem już wystygła. Z żalem muszę więc kończyć moje przed aukcyjne sprawozdanie. O wszystkim przecież nie napiszę, a i Lamus by zbankrutował. Zresztą nie mogę, bo bym pewnie nic na tej aukcji nie kupił, a po cichutku na coś sobie przecież ząbki ostrzę. Na co? O tym opowiem może w wielkiej tajemnicy w następnym odcinku. O ile doczekam i kupię.

Na zakończenie. Aukcja miała być w listopadzie, przeniesienie jej na grudzień niezmiernie popsuło mi szyki. Początkowo planowałem całą moją misterną relację zacząć nie od druków Eustachego Tyszkiewicza, lecz zgodnie z kalendarzem od Listopada Henryka Rzewuskiego. Od jednej z moich ulubionych książek tego autora. Pierwsze wydanie Listopada znajduje się na naszej aukcji. Trzeba go koniecznie kiedyś tę książkę przeczytać. Bez niej, jak bez kieliszka rumu do filiżanki herbaty,  trudno jest zrozumieć całą naszą sarmacką, dzisiejszą Polskę.

Arcydzieła Rzewuskiego nie należy jednak czytać w całości: od deski, do deski; raczej rozkoszować się nim kawałek po kawałku, czytać na wyrywki.  Listopad pełen jest bowiem cudownych fragmentów. Jeden z nich[1], napisany nieco chropowata, typową dla Rzewuskiego polszczyzną tutaj przytoczę. Dotyczy on wyglądu jednej z dwu, ciągnących rzędem polskimi drogami karoc:

Pierwszy pojazd był kareta podwójna, żółto lakierowana, werdepanową krypą wybita, a na niej błyszczał klejnot herbowny, ozdobiony hrabiowską koroną i insygniami kilku orderów. Sześć ogierów brudno kasztanowych z konopiastymi grzywami, jakby z jednej formy ulanych, a wysokiej ceny, ciągnąc wykwintny pojazd, rżenia posyłały lasom i polom.

O drugiej i o stroju siedzących w niej młodych panków poczytajcie sami.

Egzemplarz Listopada wystawiony na obecnej aukcji ma ciekawą skórzaną oprawę z literowym superekslibrisem, więc pewno go z moich skromnych emeryckich dochodów nie kupię. Jest czas gromadzenia zbiorów … ja jestem raczej na etapie ich podtrzymywania. Podobno są jeszcze czasy gorsze ...  następne. Choć to niesprawiedliwe.

Rzewuski w Listopadzie sypie ciekawymi przypisami, jeden z nich wyjaśnia i ten stan rzeczy:

W rządzie Boga nad ludźmi są kary i nagrody, ale i niesprawiedliwości być nie może. Szemracz nie Ateusz na takie absurdum napada, że pod rządem Boga sprawiedliwego niesprawiedliwość przemaga.

Przyjmijcie to Kochani jako słowo na niedzielę, wszak nasza aukcja wypada w sobotę. A tymczasem jeszcze w listopadzie, nie w grudniu żegna się z Wami wasz

 

            Szemracz  nie  Ateusz      

            czyli Jot i Es.



[1] Ze strony 137

Zaloguj się aby móc dodawać komentarze

Komentarze

  • Brak komentarzy